czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział VI - Love Is All Around Us



Dzisiejszy dzień był spokojny. No… Prawie spokojny.
Budzę się znów obok niej. Od razu czuję mocny ból głowy po wczorajszym grillu. Za dużo wypiliśmy, to na pewno. Annabeth jeszcze śpi. Szybko zakładam rurki, wygnieciony T-shirt i znoszone trampki.
Kiedy staję na korytarzu odczuwam jak ssie mnie w brzuchu. Ruszam jak najciszej w kierunku kuchni, aby nikogo nie obudzić. Wchodzę do środka i widzę Chrisa siedzącego przy stole, pijącego herbatę i czytającego jakąś nudną książkę. Czyli jak co dzień. Witam go nieprzytomnie, a on wygląda znad swojej lektury.
- Kac? – pyta unosząc jedną brew i jednocześnie popijając łyk herbaty.
- Kac. – odpowiadam, kładę mój ulubiony kubek na ekspresie do kawy i wybieram tę z mlekiem. Chris przez moment wpatruje się we mnie intensywnie, a potem zadaje pytanie.
- Jak z Annie?
- A co ma być?
- Zaprosiłeś ją gdzieś? – świdruje mnie wzrokiem, a ja w ogóle nie wiem o co mu chodzi.
- Koleś, przejdź do sedna. – ponaglam go ręką, którą później masuję podbródek.
- Innymi słowy, po prostu mi się rzygać chce, kiedy widzę jaki jesteś nieromantyczny. – mówi na jednym wdechu. Przez moment buforuję co        Chris właściwie powiedział. Chwila, chwila… Czy on właśnie ma zamiar dać mi radę co do Annabeth?
- Niby gdzie mam ją zabrać, Romeo? – pytam sarkastycznie. Chris najwidoczniej wziął to na poważnie.
- Stary, jesteśmy w Veronie. Przecież to najlepsze miejsce na romantyczny spacer dla dwóch zakochańców. – tłumaczy lekko znudzony. Patrzę na niego jak na psychopatę, który właśnie kogoś zabił.
- I co? Mam po prostu podejść do niej i spytać ‘Hej, jesteśmy w Veronir, przecież to najlepsze miejsce na romantyczny spacer’?
- Wypadałoby. – odzywa się nagle Emma wchodząc do kuchni. Podskakuję lekko ze strachu i kładę dłoń na sercu.
- Kobieto wiesz, że jest coś takiego jak pukanie? – skarżę się. – Mogłem dostać zawału…
- Po prostu do niej podejdź i to z siebie wyduś. – mówi i przewraca oczami. Podchodzi do ekspresu i bierze moją kawę.
- Ej no! Najpierw mnie straszysz, potem dajesz rady miłosne i jeszcze kradniesz mi poranną kawusię! – prawię krzyczę. Ona tylko wzrusza ramionami i wychodzi. Zapowiada się świetny dzień.

*                                  *                                    *

Widzę Annabeth siedzącą na ławce niedaleko campera.Wychodzę z niego, biorę głęboki wdech i idę w jej stronę. ‘Dasz radę Felix, dasz radę…’ powtarzam przez cały czas. Zauważa mnie dopiero, kiedy siadam obok niej.
- Jak się spało? – pyta z tym pięknym, perlistym uśmiechem na twarzy.
- Nie tak źle. – odpowiadam. Zapada niezręczna cisza, przy której staram się unikać jej spojrzenia najczęściej jak to tylko możliwe. ‘Pokonałeś tyle potworów, ale nie potrafisz zaprosić dziewczyny na randkę. Felix co się z tobą dzieje?!’. Tak naprawdę to się boję. Boję się tego, że mnie wyśmieje, albo nie będzie chciała żebyśmy dalej byli przyjaciółmi. Boję się, że nie będę mógł więcej widzieć tych czystych i błękitnych jak ocean oczu i słyszeć tego ślicznego śmiechu, który codziennie daje mi nadzieję na lepsze jutro.
Trudno. Raz się żyje.
- Pójdziesz ze mną na rand… Znaczy spacer?! – pytam tak głośno, że o mało co nie krzyczę.
Annabeth przez chwilę jest tak zaskoczona, że nic nie mówi. Po chwili jednak parska śmiechem. Super, wyśmiała mnie.
- O-oczywiście! Chętnie pójdę z tobą na randkę, to znaczy, spacer! Tak, na spacer. – odpowiada i chichocze cicho pod nosem. – Może o osiemnastej przed tą ławką?
- Brzmi świetnie. – zgadzam się i w podskokach wchodzę do busa. Dosłownie w podskokach. Zastaję tam Sama, Emmę, Chrisa i Kate grających w karty w kuchni. Staję przed nimi rozpromieniony i patrzę na każdego z osobna. Sam i Chris posyłają sobie ukradkowe spojrzenia. Sam nagle wytrzeszcza oczy.
- Osz ty sucz – widzę jak Chris również się cieszy. Nagle oboje wstają i krzyczą w tym samym momencie: HAHA! KENT!
Emma i Kate zrezygnowane rzucają karty mamrocząc przekleństwa pod nosem, natomiast Sam i Chris zadowoleni przybijają piątki i zaczynają tańczyć, tak amatorsko, że przez chwilę, żałuję, iż nie widziałem ich na żadnej dyskotece.
W końcu zauważają mnie, uspokajają sięi zwracają w moją stronę.
- No i jak tam tygrysie? Udało się? – żartuje Sam kładąc karty na stole i odwraca się w moja stronę. Siadam na krześle i splatam palce za głową.
- No przecież! – odpowiadam i uśmiecham się jeszcze szerzej. Emma odkłada karty i zaczyna wolno klaskać.
- Uważam, że powinieneś dostać nagrodę podrywacza roku. – odzywa się sarkastycznie.
- Haha. Śmieszna jesteś.
- No wiem. – przechwala się i wychodzi do Annabeth. Zaraz jednak wraca, by zawołać Kate. – Chodź, musimy pomóc tej biednej dziewczynce wybrać sukienkę na randkę.
Już mam krzyknąć, że to tylko spacer, ale Kate trzaska drzwiami.
- A ty, co zakładasz? – pyta Chris biorąc łyk lemoniady, którą miał w szklance.
- Nie mam pojęcia… Pewnie jakieś trampki czy-
- Felix… - przerywa mi Sam. – Nie masz zielonego pojęcia, jak ubiera się na randki, prawda?
Kiwam przecząco głową, a Sam wali ręką w czoło
- Pożyczę ci ubrania, biedaku. – mówi. – Ale do wieczoru, mamy jeszcze mnóstwo czasu. Grasz w pokera?
Wzruszam ramionami i siadam przy stole.
 - Czemu nie… Ale tylko jedna partyjka.  – uprzedzam. Sam chwyta całą talię i zaczyna zwinnie tasować z łobuzowatym uśmieszkiem.
- Spokojnie, księżniczko. Zdążysz na swój bal.
Po trzydziesto minutowym graniu ‘jedna partyjka’ zamienia się w bardzo interesującą rozgrywkę.
- Pas. – mówi zdenerwowany Chris ciskając karty na stół. – Piąty raz, rozumiecie to?! Piąty raz! – uskarża się jak pięcioletnie dziecko. My z Samem gramy dalej, natomiast Chris przeciąga się na krześle jak kot i po chwili idzie do toalety. Sam wygrywa.
- Drugi raz z rzędu… Myślę, że ful powinien być większy od karety. Co to za różnica. – mamroczę zbierając karty. Teraz ja tasuję.
- Ty po prostu nie możesz się pogodzić z faktem, że w kartach zawsze wygrywam. – przechwala się Sam i rozsiada wygodniej na krześle.  Z łazienki wychodzi Chris i zaczynamy grać wszyscy troje.
Czas mija nieubłaganie i okazuje się, że ja i Chris naprawdę nie potrafimy grać w pokera.  Sam wygrywa trzydziesty drugi raz z rzędu.
- Cóż poradzić, jesteście po prostu słabi i tyle na temat. – dogaduje nam zbierając karty. Patrzę ukradkiem na Chrisa i o mało co nie dostaję zawału.  Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Zapewniam was, że to jest najbardziej przerażający widok wszech czasów. Wygląda jakby zaraz miał się rzucić na Sama i wydrapać mu oczy.
Na szczęście, życie Sama ratuje mój zegarek, a raczej godzina.
- Późno, muszę się zbierać. – mówię szybko i zauważam, że Chris stara się ochłonąć. Nie wyobrażam go sobie zaczynającego bijatykę.
- Chodź, pożyczę ci te ubrania. – wzdycha Sam i kieruje mnie  w stronę swojego łóżka. Z dolnej półki wyciąga białą koszulę, muszkę, czarny kapelusz i buty.
- Co ze spodniami? – pytam i łapię strój.
- Masz czarne rurki. – stwierdza Sam i uśmiecha się łobuzersko. – Chyba, że przytyłeś to ci nie wejdą na dupsko.
Prycham pogardliwie i wracam do mojego łóżka. Nie mija nawet pięć minut, a już jestem ubrany. Chris przez chwilę stoi wgapiony w ekran telefonu po czym oznajmia:
- Emma napisała, że Annie stoi przed ławką. Lepiej się nie spóźnij Romeo, powodzenia.
Zakładam kapelusz, poprawiam muszkę, biorę głęboki oddech i wychodzę z campera. Annabeth odwraca się w moją stronę i oniemieję z zachwytu.
Ma na sobie zwiewną błękitną jak jej włosy sukienkę bez rękawów z dekoltem owiniętą cienkim, czarnym paskiem. Również czarne rajtuzy wyszczuplają jej nogi, a miętowe szpilki dodają uroku całemu strojowi.
‘Bogowie, jak ja kocham tę dziewczynę’ powtarzam w myślach cały czas.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że stoję jak niedorozwinięte dziecko z otwartymi ustami.
- Coś nie tak? Źle wyglądam? – pyta i patrzy po sobie.
- Nic z tych rzeczy! Wyglądasz… Przepięknie. – zapewniam podchodząc bliżej. Widzę jak się rumieni.
- Dziękuję. Muszę przyznać, że też się postarałeś. – chwali mnie i uśmiecha się. Wyciągam zgięte ramię w jej stronę i posyłam szelmowski uśmiech.
- Czy zechcesz mi towarzyszyć ma’am? – pytam. Chwyta mnie pod rękę i razem ruszamy do miasta.
Przez ten spacer mówi do mnie w taki sposób, że słucham wyraźnie jej słów i rozkoszuję się nimi. Pochłaniam każde zdanie. Annabeth co jakiś czas przygryza słodko wargę. Właśnie w takich momentach mam ochotę skosztować jej ust. Poznać ich smak i zatopić się w nich na zawsze.
- Ojejku, patrz uliczny koncert! – mówi wzdychając. – Musimy zatańczyć.
- Jesteś tego pewna? Muszę cię ostrzec, bo całkiem nieźle sobie z tym radzę.
Annabeth parska śmiechem i za rękę ciągnie mnie w stronę drewnianego parkietu, na którym tańczyli głównie emeryci. Wchodzimy na sam środek. Delikatnie chwytam ją w talii i przyciągam do siebie. Ona obejmuje moją szyję obiema rękami, a nasze czoła się stykają. Annabeth pięknie pachnie dziką różą. Kiwamy się wolno w rytm muzyki klasycznej. Słyszę jej przerywany oddech.
Podnosi wzrok i patrzymy sobie w oczy. Jej piękne tęczówki powodują u mnie dreszcze. Podnoszę z bioder prawą rękę i odgarniam Annabeth włosy za ucho, a następnie obie dłonie kładę na jej szyi tak, że kciuki dotykają kości policzkowych. Rozchyla lekko wargi i zamyka oczy. Nasze usta łączą się w długim, wspaniałym francuskim pocałunku. Przechodzą ją dreszcze, ale nie przerywa. Czuję lekkie podniecenie. Ta cudowna chwila zdaje się trwać wiecznie.
Annabeth odsuwa mnie lekko i uśmiecha się szeroko. Powtarzam jej gest i zauważam, że wszyscy w pobliżu patrzą na nas, klaszczą, gwiżdżą i wiwatują.
- Nie uważasz, że długo z tym zwlekaliśmy? – pyta łapiąc moją rękę.
- Zdecydowanie za długo. – popieram i całuję ją ponownie, tym razem krócej, ale tak samo czule.

                *                 *                  *

Leżymy w łóżku przebrani w piżamy. Łokieć mam oparty o poduszkę i dłonią podpieram moją głowę. Bawię się włosami Annabeth, która smacznie śpi przytulona do mnie. Kocham ją. Bogowie, jak ja ją kocham. Uwielbiam, gdy się do mnie przytula. Zawsze jest strasznie zimna, dlatego lubię ogrzewać ją swoim ciepłem. Kiedy śpi wygląda piękniej niż kiedykolwiek.

*                 *                  *

Budzi mnie ostre szarpanie Emmy i jej zdesperowany głos.
- Felix! Felix wstawaj!
- Ssso się zieje… - pytam nieprzytomnie i przecieram oczy.
- Annabeth zniknęła!
________________________
Ohayo!
To już nasz szósty rozdział aaa >.<
Felix i Annabeth nareszcie się pocałowali wow
Ale Ann zniknęła i trochę kapa
Mam plany na następne rozdziały więc nie martwcie się 
Pozdrawiam Lukkiego, który ze mną teraz rozmawia lel
Chciałabym was również zaprosić na bloga mojej przyjaciółki Kasi o tutaj ^^
Ąą Kasik ąą
Rozdział dedykuję Lukkiemu za (nie)pomoc przy percico +18 i wenę dostarczoną przez tajne obrazki i oczywiście Olci za również niezwykłą motywację i już lepszą pomoc przy percico :")
Dziękuję za komentarze ^^
Wasza,
Annabeth <3
Pewdiepie: Fabulous by Kiwa007.deviantart.com on @DeviantArt

niedziela, 5 lipca 2015

Jak skutecznie i bezboleśnie się zabić?

Jeśli czytasz ten post, to zapewne oczekujesz, że podam tutaj najbardziej skuteczne rady dotyczące tego jak popełnić samobójstwo.
Ale stop stop... Zaczekaj i pomyśl dlaczego tak właściwie chcesz to zrobić.
Oczywiście życie to nie bajka i nie zawsze ma dobre zakończenie, ale dopóki my żyjemy gra toczy się dalej, a wynik może zmienić się w każdej chwili.

Pomyśl o innych, którym na Tobie zależy. Pomyśl o rodzicach, którzy wracają do domu i widzą, że ich dziecko odebrało sobie życie. Opłakują jego śmierć tygodniami zadając sobie w kółko to samo pytanie: "dlaczego?".

Teraz wyobraź sobie, że popełniasz samobójstwo. Podcinasz żyłę, bierzesz tabletki, powieszasz się, lub cokolwiek zupełnie innego. Resztki życia ulatują z ciebie, a Mroczny Kosiarz już przygotowuje swoje ostrze. Zaczynasz zastanawiać się po co to zrobiłeś, ale nawet samemu sobie nie potrafisz tego wytłumaczyć. Przeszywający ból wypełnia twoje ciało i nie chce ustąpić. Tracisz czucie w kończynach, a bicie serca zwalnia.

Nie musi do tego dojść.
Dziel się swoimi problemami z innymi.
Zawsze jest ktoś kto cię wysłucha i ci doradzi.
Nawet jeśli tym kimś nie jest rówieśnik
Są również dorośli.
Nauczyciele zawsze ci pomogą, nie ważne w jak gównianej sytuacji się znalazłeś.
Przecież nawet najczarniejsza noc kiedyś dobiegnie końca.
Idź spać z nadzieją na lepsze jutro, nawet, gdy owej nadziei nie potrafisz dojrzeć w obłokach ciemności.
Nie zapominaj o psychologach, którzy swoim istnieniem wyciągnęli nie jednego człowieka z głębokiej depresji.

Pamiętaj również, że nie jesteś 'przeciętniakiem'
Każdy z nas jest wyjątkowy na swój sposób i każdemu należy się czas, by to odkryć.
Nigdy nie mów, że jesteś gorszy od innych.
Nigdy nie wmawiaj sobie, że niczego w życiu nie osiągniesz.
I nigdy absolutnie nie rezygnuj z czegoś zanim to w ogóle zrobisz.

Jak już mówiłam, jeśli masz słabą psychikę lub jesteś pogrążony w depresji, skontaktuj się z osobą bliską, albo z psychologiem.

Dla niektórych to właśnie ty jesteś powodem dla, którego żyją.
Dlatego proszę: nie odbieraj im tego, aby oni nie odebrali czegoś sobie.

Zamiast planowania śmierci zadzwonń pod jeden z tych numerów, gdzie otrzymasz fachową pomoc i dalsze wsparcie:


116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym
 
22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna
 
116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
 
801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”
 
800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej

Pamiętaj, że nigdy nie jesteś sam
Ktoś zawsze nad tobą czuwa
Wierzy w ciebie mnóstwo ludzi,
Ludzi takich jak ja.

piątek, 12 czerwca 2015

Jakie czasy taki słoik

Ohayo!
Mam wam do powiedzenia parę rzeczy ^^
Po pierwsze:
Zrobiłam postacie yaaay.
*ejejeje! czekaj! zobaczysz je później! zostań do końca, kurdełe!*
Ekhem, no więc poszukiwanie Felixa, który jest perfekcyjnym odzwierciedleniem tego jak go sobie wyobrażałam zajęło mi trochę czasu.
Annabeth to samo.
Najlepiej jednak wyszła Emma, która od samego początku miała być Queen of Sass.
Najbardziej interesuje mnie jak wy sobie ich wszystkich wyobrażacie xD
Po drugie:
Nareszcie skończyłam poprawiać oceny więc następny rozdział pojawi się pewnie niedługo ^^
Po trzecie:
Chciałabym was wszystkich [czyli w sumie cztery osoby łał] że niedługo mam zamiar zacząć prowadzić bloga yaoi O(≧∇≦)O
Więc gdy go założę i napiszę pierwszy rozdział to na pewno was o tym poinformuję ヽ(^。^)丿
To tyle na dzisiaj!
Dziękuję wszystkim za uwagę ^^
Wasza,
Annabeth ∆
Percys wearing the glasses wrong

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział V - Coming of Age


Powoli zaczynałem się budzić. Nie otwierając oczu odetchnąłem głęboko. Ból w klatce piersiowej ustał. Rozwarłem ślepia mrugając kilka razy. Dopiero teraz zauważyłem, że leżę już w swoim własnym łóżku, a obok mnie spokojnie spała Annabeth. Odgarnąłem za ucho niebieskie pasmo włosów opadające na jej twarz. Oddychała spokojnie i umiarkowanie, a jej usta były lekko rozchylone. Mógłbym patrzeć na nią całą wieczność.
Rozkoszowałem się jej wyglądem przez dobre dwadzieścia minut, kiedy usłyszałem odgłosy rozmowy w jadalni. Podsłuchiwanie było wbrew mojej naturze, ale ciekawość wygrała. Najciszej jak potrafiłem założyłem rurki, biały t-shirt, znoszone, czarne trampki i ruszyłem wzdłuż korytarza. Gdy znalazłem się przed wejściem do kuchni, głosy nagle ucichły. "Cholera jasna" pomyślałem. Miałem nadzieję, że mnie nie zauważy, a jednak za sobą usłyszałem jego głos.
- A dokąd to? - zapytał lekko żartobliwym głosem Sam. Zakląłem w duchu i odwróciłem głowę w jego kierunku. Na mojej twarzy widniał sztuczny uśmiech.
- Wiesz, tak sobie chodzę...
- Felix, nie umiesz kłamać. - zauważył chichocząc pod nosem. Uniosłem ręce w geście obronnym.
- Nic nie słyszałem? Przysięgam. - zapewniłem go. Nie wiem czy mi uwierzył, bo nie dał po sobie tego poznać. Miał pokerową twarz co do niego bardzo nie podobne. Westchnął.
- I tak trzeba będzie to powiedzieć reszcie...
- Ale co? - spytałem czując lekki niepokój.
- Chodź. - powiedział przechodząc obok mnie.
- No idziesz czy nie? - ponaglił mnie zniecierpliwiony. Otrząsnąłem się i wyszedłem za nim na dwór. Znajdowaliśmy się w innym miejscu niż podczas walki z wielkimi niedźwiedziami. Kamper stał dalej od krawędzi, a przed nami rozciągał się nieziemski widok na Wielki Kanion. Bywałem z Klanem w wielu miejscach, ale w Arizonie byłem pierwszy raz. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak wspaniałego i pięknego jak rzeka Kolorado. Słońce i cienie chmur powodowały, że barwy ziemi ciągle się zmieniały - od czerni i brązu po mocną czerwień. Nawet z tej odległości mogłem zauważyć taras widokowy. Można by układać wiele epitetów i porównań, aby móc określić to co widziałem. Układanie przenośni tak mnie pochłonęło, że całkowicie zapomniałem o obecności Sama. Szybko wróciłem do rzeczywistości.
- Co chcesz mi powiedzieć? - przerwałem jego rozmyślania. Opuścił wzrok.
- Rozmawiałem z Chejronem...
- C-co?! Z Chejronem? Jakim cudem...? - uciszył mnie gestem ręki. Już więcej nie śmiałem mu przerwać.
- Wyjaśnił mi, że Oktawian nie jest zagrożeniem. Plotki jego dotyczące okazały się być tylko głupim oskarżeniem. Herosi nie są w to zamieszani. Musimy odesłać całą trójkę do Chejrona. Obozowi nic nie grozi... Od tego momentu ta misja zależy tylko od nas. - ostatnie słowa wymówił drżącym głosem. Trochę z nienawiści i trochę z bezradności.
- Ale przecież była przepowiednia! Możesz mi wytłumaczyć jakim cudem nagle okazała się być kłamstwem?! - krzyknąłem z nadmiaru emocji.
- Nie mam pojęcia nie wypytywałem o szczegóły! Skoro chcesz zgrywać bohatera to sam się go spytaj! - odpowiedział tym samym tonem.
- Dlaczego niby miałbym zgrywać bohatera?!
- Nie pamiętasz już wczorajszej akcji z niedźwiedziami? Annabeth o mało co zawału nie dostała, bo tobie chciało się bawić w kolesia z peleryną! Ktoś mógł jej pomóc na odległość, ale nieee. Ty musiałeś jej pokazać jaki jesteś super!
- Koleś słuchaj, masz jakiś problem?! - spytałem coraz bardziej poirytowany. Już chciał rzucić ciętą ripostą, kiedy z busa wyszła zaspana Annabeth.
- Na Bogów dlaczego tak wrzeszczycie?! - zganiła nas głośnym szeptem. - Jest szósta rano, niektórzy próbują spać! Co się stało?
- Mała sprzeczka. - wycedził przez zęby Sam i wszedł do busa. Annabeth rzuciła mi pytające spojrzenie, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Po chwili ona również wróciła spać.
Ruszyłem w stronę kanionu i usiadłem na krawędzi. Nie bałem się, że spadnę. Nie wiem czemu. Zimny wiatr uderzył mnie w twarz tak, że musiałem zamknąć oczy. Gdy je otworzyłem wszystko było takie samo oprócz faktu, że słońce już wschodziło. Westchnąłem.
Nic z tego nie rozumiem, myślałem. Sam nigdy nie zachowywał się tak agresywnie. Jestem pewien, że nie chodziło mu tylko o tą sprawę z niedźwiedziami i Chejronem. Odkąd wyjechaliśmy z Obozu zdawał się być ponury i przybity. Może po prostu nie miał na kogo nakrzyczeć i padło na mnie? Nie mam pojęcia.
- Co taki samiutki? - zapytał czyiś głos zza moich pleców. Odwróciłem gwałtownie głowę i odetchnąłem z ulgą jak zobaczyłem, że to Annabeth. Zaśmiała się ironicznie i usiadła obok mnie. Była ubrana w bordowe trampki, czarne szorty i t-shirt w tym samym kolorze. Włosy miała spięte w dwa kucyki co mogło wyglądać dziecinnie, ale nie dla mnie. Dodawały jej tylko uroku. - Słyszałeś o tej rozmowie z Chejronem? Sam nam o wszystkim powiedział. - wzdrygnąłem się. Jakim cudem zdążył im o tym opowiedzieć? Właściwie, ile ja już tu siedzę?
- Tak... Niezłe zamieszanie... - odpowiedziałem lekko nieobecnym głosem. Zmarszczyła brwi i przeleciała mnie wzrokiem.
- Co się dzisiaj stało między wami?
- Między kim?
- No tobą i Samem. Był tak wkurzony, że przy robieniu grzanek próbował włożyć słoik z majonezem do tostera mrucząc do siebie "No wchodź głupia musztardo". - powiedziała interpretując głos Sama. Zaśmiałem się, a ona wpatrywała się we mnie oczekując odpowiedzi. Wyjaśniłem jej całą sytuacją, która miała miejsce. Zagwizdała unosząc brwi.
- Grubo. - parsknęliśmy śmiechem. W momencie Annie spochmurniała i wpatrzyła się w krajobraz. Słońce, które jeszcze przed chwilą było ledwo widoczne, teraz unosiło się nad horyzontem. - Więc teraz zostaliśmy z tym sami. - chciałem ją jakoś pocieszyć, dodać otuchy, ale sam nie wiedziałem co mamy teraz wszyscy zrobić. Objąłem ją ramieniem przez co poczułem lekki dreszcz przechodzący po jej plecach. Położyła głowę na moim barku.
- Będzie dobrze.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem. - rzekłem. Westchnęła. Słońce lekko nas ogrzewało, ale wiatr nie dał za wygraną. Wiał z jeszcze większym impetem niż wcześniej.
- Chodźcie gołąbki. Herosi wyjeżdżają. - zawołała do nas Emma. "Gołąbki"?. Ja jej kurde dam gołąbki. Annabeth wstała szybciej ode mnie jednak zobaczyłem jak rumieniec oblał jej twarz. Uśmiechnąłem się sam do siebie i ruszyłem razem z Annie do Emmy. Rzeczywiście, Olivia, Tyler i Mickey wracali do domu. Obok kampera zaparkowały cztery pegazy, z czego na jednym siedziała dziewczyna z czekoladowymi włosami i zielonymi oczami.
- To jest Josephine. Córka Iris, bogini tęczy. - przedstawił ją Tyler. Nastolatka posłała wszystkim przyjazny uśmiech. - Rzadko coś mówi, ale w walce żaden z potomstwa Iris nie jest w stanie jej dorównać.
- Musimy już iść. - odezwała się Josephine. Tsa, "rzadko coś mówi". Tyler pokiwał ze zrozumieniem głową i westchnął w naszą stronę. Wszyscy zaczęli się ze sobą żegnać. Po wszystkich przytulasach i miłych słówkach, troje herosów wsiadło na swojego pegaza i odlecieli machając w naszą stronę. Teraz naprawdę zostaliśmy sami.
- No dobra... Robimy grilla? - zapytał z entuzjazmem Chris. Wszyscy spiorunowali go wzrokiem. - No co?
- Nie mamy powodu do świętowania... - wyjaśniła smutno Kate. Annabeth też nagle odzyskała humor.
- Jeju, ale wy sztywni jesteście! To może być nasza ostatnia szansa na takie coś! - zawołała stając obok Chrisa.
- Jestem za. - powiedziała Emma.
- Ja też. - przyłączyła się Kate.
- I ja. - odrzekł Sam. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Przewróciłem teatralnie oczami i zaśmiałem się.
- Och, niech wam będzie! - Annabeth przybiła z Chrisem piątkę i razem z Emmą ruszyli w stronę schowka w busie. Mieściło się w nim pierdyliard potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy.
Kiedy chciałem do niej podejść, ku mojemu zaskoczeniu Sam mnie zatrzymał.
- Chodź się przejść. - zaproponował. Na początku myślałem czy mu nie odmówić, ale byłem zbyt ciekawy. Odeszliśmy spory kawałek od kampera, dopóki Sam nie stanął.
- Słuchaj... Przepraszam za rano... Nie chciałem pojechać po Annabeth. Wiem co do niej czujesz.
- A-ale jak to?! Skąd...?
- Błagam cię każdy to widzi oprócz niej. - zaśmiał się. Czyli wszyscy wiedzą. Super.
- Nie musisz przepraszać. Też nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.
- No cóż... Najważniejsze, że jesteśmy wszyscy razem. W kupie siła. - parsknęliśmy śmiechem. - Ale serio wam kibicuję. Dbaj o nią i nie pozwól jej odejść. Drugiej takiej laski nie znajdziesz. - wzruszył ramionami i skierował się w stronę busa.
_______________________________________________
Lel tak zawiesiłam bloga, że aż wcale XD
No więc dzisiaj taki trochę nudny wpis, ale cieszę się, że cokolwiek napisałam.
A teraz troszku wiadomości.
Postanowiłam nie kontynuować pierwszej serii *odgłosy buczenia* *hejty lecom* ponieważ po prostu nie mam na nią pomysłów.
Ta seria staje się serią główną.
Zrobię nowych bohaterów.
Jeśli komuś się to nie podoba to proszę go o natychmiastowe opuszczenie tego bloga. 
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny wpis, gdyż nie jest to zależne ode mnie.
Dziękuję wszystkim za komentarze i wsparcie <3
Wasza,
Annabeth <3
 By Viria : http://viria.tumblr.com/post/61857815255/gods-i-really-wanted-to-draw-this-absolutely

sobota, 30 maja 2015

Witam witam!

Wróciłam z wycieczki.
Łał.
Planowałam coś napisać, ale w połowie opowiadania uznałam, że jest okropne dlatego wszystko usunęłam.
Czuję się strasznie przybita i bezsilna.
Muszę przepisać zeszyt od historii i uzupełnić ćwiczenia.
Muszę nauczyć się na te trzy jebane kartkówki.
Muszę poprawić oceny.
Jako jedyna pójdę do innego gimnazjum, bo nie mam tak wysokiej średniej.
Ekipa, do której należę się rozpadła.
Kłopoty sercowe.
Kłopoty psychiczne.
Jedyne czego szukam to zrozumienia.
Przykro mi, ale muszę zawiesić bloga.
Muszę pomyśleć czy będę go jeszcze prowadzić.
Podczas tej przerwy dam o sobie znać i podam dokładny termin odwieszenia bloga.
Kocham wszystkich, którzy jeszcze tutaj nie mają mnie dość.
Wasza,
Annabeth
 look for the differences between sad and depressed. the depressed are better at hiding it than the sad ones.

wtorek, 19 maja 2015

Troszku informacyjnie ^^

No więc witam wszystkich, którzy czytają tego bloga i komentują ^^
Wiem, że ostatnio nic nie dodaję, ale mam osobiste problemy takie jak szkoła, rodzina i problemy z psychiką.
Przechodzę kryzys i nie mam weny, a nawet jeśli mam to brak czasu,bo trzeba oceny poprawić.
Nie piszę jakoś ekstra, nawet nie spodziewałam się pięciu czytelników, a uwierzcie mi, że to dla mnie bardzo dużo.
Chciałabym jednak głównie podziękować ludziom, z którymi nawet nigdy się nie spotkałam, ale wiem, że mogę im powiedzieć o wszystkim.
Chodzi tu o moje kochane, niezastąpione, internetowe rodzeństwo.
Chodzi tu o Julciaka, Łukasza, Kasika, Maniusia, Olusia i Anecika.
Dziękuję wam za wszystkie szczere rozmowy i podnoszenie na duchu <3
Mimo, że dzieli nas od siebie tyle kilometrów to zawsze tam jesteście.
Chciałabym podziękować Alayne za to, że pociesza na swój sposób.
Chciałabym podziękować Pati za to, że mimo tego, iż rzadko do siebie piszemy to zawsze to wszystko komentujesz, motywujesz i pomagasz.
No i oczywiście chciałabym podziękować Alicji głównie za motywację i wspólne rozmowy o Avengersach.
Chciałabym również podziękować tym, którzy czytają tego bloga, ale nie dają o sobie znać.
Co noc nie mogę spać, bo myślę o tym "co by było gdyby..."
Zostałam zgłoszona do konkursu "Kacze Pióro"
Na początku pomyślałam "No fajnie napisze to opowiadanie" ale potem się wszystko powaliło.
Wyślę wam to opowiadanie, ponieważ nie mam zamiaru go kontynuować
Jadę na wycieczkę 8-dniową z klasą dlatego nie będzie mnie od tego piątku do następnej soboty.
Życzę miłego czytania,
Wasza,
Annabeth <3
_______________________________



Oczywiście, są ludzie, którzy się spieszą i nie patrzą na to czy ktoś idzie po chodniku akurat kiedy przejeżdżają przez głęboką kałużę, ale niektórzy są po prostu wredni.
Facet jadący w aucie śmieje mi się w twarz po tym jak przemoczył mi całe spodnie i trampki. Stoję jeszcze oszołomiona i patrzę jak samochód odjeżdża. Momentalnie przechodzą mnie dreszcze. Robi się zimno, a do tego zaczyna padał deszcz.
 - Widzę, że pogoda w Londynie jak zwykle dopisuje… - mówię cicho do siebie. Ludzie uciekają do domów zakrywając głowę czym tylko mieli; torebkami, teczkami czy żakietami. Ja natomiast idę normalnie. Przyzwyczaiłam się do ulew, które od początku jesieni, pojawiały się dość często. Problem mokrych spodni znika tak szybko, jak się wcześniej pojawił, zważając na to, że teraz mam wszystko mokre. Rozglądam się na około. Nie ma nikogo oprócz mnie. Zmierzam w kierunku Baker Street, gdyż to właśnie tam mieszkam. Nikt z mojego liceum tam nawet nie przyjeżdża a co dopiero zamieszkuje. Widzicie, nie jestem zbyt kontaktową osobą. Z nikim się nie przyjaźnię, bo moja inność odpycha ludzi. Nawet moi rodzice nie są mną zadowoleni. Ciągle powtarzają, że powinnam być jak normalna nastolatka. Taniec i pisanie opowiadań to jedyne zajęcia, które pozwalają mi odciągnąć się od rzeczywistości.
Stoję przed pasami. Mimo tego, że nic nie jedzie wciskam żółty guzik i czekam, aż na drugiej stronie światło z czerwonego przeskoczy na zielone. Krople deszczu bębnią w dachy budynków, ulice, balkony i moją kurtkę. Z włosów kapie mi woda, a w trampkach mi chlupoce. Wzdycham i przenoszę ciężar ciała na prawą nogę.
Nagle za mną słyszę kroki. Powoli odwracam głowę i widzę mężczyznę całego ubranego na czarno – długi płaszcz do łydek, buty na niewysokim obcasie i kapelusz, którego nisko pochylone rondo zakrywa całą twarz. Ponownie przebiega mnie dreszcz, ale tym razem nie z zimna. W tym człowieku jest coś przerażającego. Coś w głowie każe mi uciekać, natomiast ja stoję jak wryta obserwując jego każdy ruch. W końcu skręca w jakąś uliczkę. Oddycham z ulgą i zauważam, że jest zielone światło. Ruszam przed siebie.
- Spokojnie, Annabeth, to tylko twoja wyobraźnia. – wmawiam sobie cały czas. Jednak nadal, niewiadomo czemu, odczuwam niepokój. Serce podchodzi mi do gardła, a nogi są jak z waty. Przystaję na chwilę by móc się uspokoić. Biorę trzy głębokie oddechy i wracam na trasę.
Gdy mam zakręcić w Baker Street, ktoś zakrywa mi usta i ciągnie do tyłu. Próbuję krzyczeć, wyrywać się, kopać, ale to nic nie daje. On jest zbyt silny. Bierze moją lewą rękę i wstrzykuje mi fioletową substancje w żyłę. Czuję jak powieki zaczynają mi ciążyć. Zaczynam osuwać się na ziemię i po chwili tracę przytomność.

                                                                            *

Powoli się budzę. Przez chwilę nie czuję niczego, a potem wszystko naraz. Okropne zimno, strach i bezradność. Ostrożnie otwieram jedno oko, a następnie drugie i nie mogę uwierzyć w to co widzę.
Znajduję się w dziewiętnastowiecznym Londynie. Deszcz pada tak samo gęsto jak w teraźniejszych czasach. Leżę na środku chodnika omijana przez wyższe sfery. Damy uciekają przed ulewą uderzając obcasami o marmurową posadzkę. Patrzą na mnie z obrzydzeniem i pogardą, jakbym była brudnym psem, który przed chwilą wytrzepał się na dywanie. Próbuję wstać jednak uniemożliwia mi to ból w żebrach i głowie. Upadam z pluskiem. Dopiero teraz zauważyłam, że mam na sobie to samo ubranie co wcześniej. Drżę z zimna, a z moich ust podczas oddechu wydobywa się kłębek pary. Resztkami sił podczołguję się pod mur i opieram o niego plecy. Włosy kleją mi się do twarzy. Obejmuję nogi rękami mimo, iż wiem, że to nic nie da. Pochylam głowę do tyłu i rozglądam się wokoło.
Światło w oknach nadaje kamienicom ciepły wygląd mimo, że na zewnątrz pada. Myślę o rodzinach, które prowadzą w tej chwili normalne życie. Kobiety odpowiadające za porządek w domu i dobry obiad, oraz mężczyźni – głowy rodzin, zapracowani, nie mający czasu dla swoich żon. Pamiętam jak uczyliśmy się o tych czasach na lekcji historii. Koniec dziewiętnastego wieku. Wynalezienie żarówki przez Thomasa Edisona.  Pierwszy telefon. Rower i wiele innych. Znany jako wiek pary i elektryczności.
Lampy na ulicy zapalają się oświetlając chodnik i ulicę, po której co jakiś czas przejeżdża stary Fiat lub Renault. Próbuję przypomnieć sobie cokolwiek, ale za każdym razem widzę tylko pustkę, jakby ktoś wyrwał kawałek moich wspomnień. Niestety, kiedy coś zaczyna powracać moją głowę przeszywa okropny ból. Sykam i masuję skronie zamykając oczy. Ból ustępuje. Otwieram oczy i widzę siedzącego przede mną czarnego jak smoła kota. Mimo deszczu, kociak ma suchą sierść, jakby krople go omijały. Wpatruje sie we mnie z zaciekawieniem. Nie, on wręcz przeszywa mnie wzrokiem. Zagląda w moją duszę. Jest w nim coś niezwykłego, ale nie potrafię określić tego zrozumieć.
- Świat to nie miejsce dla nas, co? – pytam półgłosem i uśmiecham się kącikiem ust. Kot miauczy cicho i liże przednią łapkę. Kładę czoło na kolanach i zaczynam płakać. Łzy lecą mi po policzkach i spadają na i tak już mokrą koszulkę. Nie czuję palców u nóg. Pociągam nosem i podnoszę wzrok. Palcami wycieram oczy i patrzę na miejsce gdzie siedzi kot, ale już go tam nie ma. Uspokajam oddech i ponownie próbuję wstać. Tym razem się udaje, natomiast nadal czuję ból. Idę powoli chodnikiem. Muszę się kogoś spytać o… No właśnie. O co? Przecież nie podejdę i spytam: „Hej trochę się zgubiłam, wiesz może którędy do maszyny czasu?”.
Nagle ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie w ciemną uliczkę. Już mam krzyknąć, ale on zakrywa mi usta i obraca w swoją stronę. Przede mną stoi wyższy ode mnie o głowę chłopak z czarnymi włosami i szmaragdowymi oczami. Są piękne. Patrzę w ich głąb chcąc zebrać tyle epitetów, które mogłyby opisać te niesamowite tęczówki. Porównania i metafory jakie układam w swoim umyśle tak mnie pochłaniają, iż prawie zapominam, że ten koleś właśnie mnie porwał. Zaczynam się wyrywać, ale on tylko mocniej mnie ściska.
- Puszczę cię jak obiecasz, że nie będziesz krzyczeć. – powiedział łagodnym głosem. Kiwam niepewnie głową, a on odsuwa się ode mnie. Dopiero teraz mogę zobaczyć jak wygląda.
Jest ubrany w czarne buty, lekko przylegające do niego spodnie tego samego koloru, biała koszula z podwiniętymi rękawami, czarną kamizelkę i muszkę. Na niepoukładanych włosach ma kapelusz, a na nosie spoczywają duże okulary. W drugiej ręce trzyma marynarkę. Próbuje do mnie podejść, ale szybko się odsuwam.
- Dystans. – wycedzam przez zęby. Rozumie i stoi w miejscu. – Kim jesteś?
-Oh, gdzie moje maniery… Mam na imię Tharsis Griffiths, zwiadowca Agencji Fulminata. Dostałem zadanie, by ciebie odnaleźć i bezpiecznie przenieść do naszej siedziby, Annabeth – kłania się lekko.
- Skąd znasz moje imię?
- Oh, trudno by go nie znać! – śmieje sie. Próbuję to wszystko złożyć w całość.
- Czy… czy to ty byłeś tym facetem, który mnie tu ściągnął?
 - Bien sûr que non! To zapewne jeden z rycerzy. – wyjaśnia.
- Jesteś franzuzem? – pytam, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Jestem anglikiem, lecz z powodów finansowych razem z rodzicami wyjechaliśmy do Francji, by po kilku latach wrócić tutaj. Chodziłem na francuską uczelnię. – uśmiecha sie lekko. Czuję jak po plecach przebiega mi dreszcz a nogi odmawiają posłuszeństwa. Tharsis mnie łapie i zapobiega uderzeniu mej głowy o bruk. Zakłada swoją marynarkę na moje ramiona i bierze na ręce. Nie mam siły, by stawiać opór. Robi mi się ciemno przed oczami, a w uszach zaczyna gwizdać. Wykończona, mdleję w jego ramionach.

___________________________
Przykro mi, ale nie mam zamiaru pisać ciągu dalszego,
Przepraszam was jeszcze raz za brak rozdziałów.
Annabeth <3
it’s a bad day, not a bad life