Wiem, że ostatnio nic nie dodaję, ale mam osobiste problemy takie jak szkoła, rodzina i problemy z psychiką.
Przechodzę kryzys i nie mam weny, a nawet jeśli mam to brak czasu,bo trzeba oceny poprawić.
Nie piszę jakoś ekstra, nawet nie spodziewałam się pięciu czytelników, a uwierzcie mi, że to dla mnie bardzo dużo.
Chciałabym jednak głównie podziękować ludziom, z którymi nawet nigdy się nie spotkałam, ale wiem, że mogę im powiedzieć o wszystkim.
Chodzi tu o moje kochane, niezastąpione, internetowe rodzeństwo.
Chodzi tu o Julciaka, Łukasza, Kasika, Maniusia, Olusia i Anecika.
Dziękuję wam za wszystkie szczere rozmowy i podnoszenie na duchu <3
Mimo, że dzieli nas od siebie tyle kilometrów to zawsze tam jesteście.
Chciałabym podziękować Alayne za to, że pociesza na swój sposób.
Chciałabym podziękować Pati za to, że mimo tego, iż rzadko do siebie piszemy to zawsze to wszystko komentujesz, motywujesz i pomagasz.
No i oczywiście chciałabym podziękować Alicji głównie za motywację i wspólne rozmowy o Avengersach.
Chciałabym również podziękować tym, którzy czytają tego bloga, ale nie dają o sobie znać.
Co noc nie mogę spać, bo myślę o tym "co by było gdyby..."
Zostałam zgłoszona do konkursu "Kacze Pióro"
Na początku pomyślałam "No fajnie napisze to opowiadanie" ale potem się wszystko powaliło.
Wyślę wam to opowiadanie, ponieważ nie mam zamiaru go kontynuować
Jadę na wycieczkę 8-dniową z klasą dlatego nie będzie mnie od tego piątku do następnej soboty.
Życzę miłego czytania,
Wasza,
Annabeth <3
_______________________________
Oczywiście, są ludzie, którzy się spieszą i nie
patrzą na to czy ktoś idzie po chodniku akurat kiedy przejeżdżają przez głęboką
kałużę, ale niektórzy są po prostu wredni.
Facet jadący w aucie śmieje mi się w twarz po tym
jak przemoczył mi całe spodnie i trampki. Stoję jeszcze oszołomiona i patrzę
jak samochód odjeżdża. Momentalnie przechodzą mnie dreszcze. Robi się zimno, a
do tego zaczyna padał deszcz.
- Widzę, że
pogoda w Londynie jak zwykle dopisuje… - mówię cicho do siebie. Ludzie uciekają
do domów zakrywając głowę czym tylko mieli; torebkami, teczkami czy żakietami.
Ja natomiast idę normalnie. Przyzwyczaiłam się do ulew, które od początku
jesieni, pojawiały się dość często. Problem mokrych spodni znika tak szybko,
jak się wcześniej pojawił, zważając na to, że teraz mam wszystko mokre. Rozglądam
się na około. Nie ma nikogo oprócz mnie. Zmierzam w kierunku Baker Street, gdyż
to właśnie tam mieszkam. Nikt z mojego liceum tam nawet nie przyjeżdża a co
dopiero zamieszkuje. Widzicie, nie jestem zbyt kontaktową osobą. Z nikim się
nie przyjaźnię, bo moja inność odpycha ludzi. Nawet moi rodzice nie są mną
zadowoleni. Ciągle powtarzają, że powinnam być jak normalna nastolatka. Taniec
i pisanie opowiadań to jedyne zajęcia, które pozwalają mi odciągnąć się od rzeczywistości.
Stoję przed pasami. Mimo tego, że nic nie jedzie
wciskam żółty guzik i czekam, aż na drugiej stronie światło z czerwonego
przeskoczy na zielone. Krople deszczu bębnią w dachy budynków, ulice, balkony i
moją kurtkę. Z włosów kapie mi woda, a w trampkach mi chlupoce. Wzdycham i
przenoszę ciężar ciała na prawą nogę.
Nagle za mną słyszę kroki. Powoli odwracam głowę i
widzę mężczyznę całego ubranego na czarno – długi płaszcz do łydek, buty na
niewysokim obcasie i kapelusz, którego nisko pochylone rondo zakrywa całą
twarz. Ponownie przebiega mnie dreszcz, ale tym razem nie z zimna. W tym
człowieku jest coś przerażającego. Coś w głowie każe mi uciekać, natomiast ja
stoję jak wryta obserwując jego każdy ruch. W końcu skręca w jakąś uliczkę.
Oddycham z ulgą i zauważam, że jest zielone światło. Ruszam przed siebie.
- Spokojnie, Annabeth, to tylko twoja wyobraźnia.
– wmawiam sobie cały czas. Jednak nadal, niewiadomo czemu, odczuwam niepokój.
Serce podchodzi mi do gardła, a nogi są jak z waty. Przystaję na chwilę by móc
się uspokoić. Biorę trzy głębokie oddechy i wracam na trasę.
Gdy mam zakręcić w Baker Street, ktoś zakrywa mi
usta i ciągnie do tyłu. Próbuję krzyczeć, wyrywać się, kopać, ale to nic nie
daje. On jest zbyt silny. Bierze moją lewą rękę i wstrzykuje mi fioletową
substancje w żyłę. Czuję jak powieki zaczynają mi ciążyć. Zaczynam osuwać się
na ziemię i po chwili tracę przytomność.
*
Powoli się budzę. Przez chwilę nie czuję niczego,
a potem wszystko naraz. Okropne zimno, strach i bezradność. Ostrożnie otwieram
jedno oko, a następnie drugie i nie mogę uwierzyć w to co widzę.
Znajduję się w dziewiętnastowiecznym Londynie.
Deszcz pada tak samo gęsto jak w teraźniejszych czasach. Leżę na środku
chodnika omijana przez wyższe sfery. Damy uciekają przed ulewą uderzając
obcasami o marmurową posadzkę. Patrzą na mnie z obrzydzeniem i pogardą, jakbym
była brudnym psem, który przed chwilą wytrzepał się na dywanie. Próbuję wstać
jednak uniemożliwia mi to ból w żebrach i głowie. Upadam z pluskiem. Dopiero
teraz zauważyłam, że mam na sobie to samo ubranie co wcześniej. Drżę z zimna, a
z moich ust podczas oddechu wydobywa się kłębek pary. Resztkami sił podczołguję
się pod mur i opieram o niego plecy. Włosy kleją mi się do twarzy. Obejmuję
nogi rękami mimo, iż wiem, że to nic nie da. Pochylam głowę do tyłu i rozglądam
się wokoło.
Światło w oknach nadaje kamienicom ciepły wygląd
mimo, że na zewnątrz pada. Myślę o rodzinach, które prowadzą w tej chwili
normalne życie. Kobiety odpowiadające za porządek w domu i dobry obiad, oraz
mężczyźni – głowy rodzin, zapracowani, nie mający czasu dla swoich żon. Pamiętam
jak uczyliśmy się o tych czasach na lekcji historii. Koniec dziewiętnastego
wieku. Wynalezienie żarówki przez Thomasa Edisona. Pierwszy telefon. Rower i wiele innych. Znany
jako wiek pary i elektryczności.
Lampy na ulicy zapalają się oświetlając chodnik i
ulicę, po której co jakiś czas przejeżdża stary Fiat lub Renault. Próbuję
przypomnieć sobie cokolwiek, ale za każdym razem widzę tylko pustkę, jakby ktoś
wyrwał kawałek moich wspomnień. Niestety, kiedy coś zaczyna powracać moją głowę
przeszywa okropny ból. Sykam i masuję skronie zamykając oczy. Ból ustępuje.
Otwieram oczy i widzę siedzącego przede mną czarnego jak smoła kota. Mimo
deszczu, kociak ma suchą sierść, jakby krople go omijały. Wpatruje sie we mnie
z zaciekawieniem. Nie, on wręcz przeszywa mnie wzrokiem. Zagląda w moją duszę.
Jest w nim coś niezwykłego, ale nie potrafię określić tego zrozumieć.
- Świat to nie miejsce dla nas, co? – pytam
półgłosem i uśmiecham się kącikiem ust. Kot miauczy cicho i liże przednią
łapkę. Kładę czoło na kolanach i zaczynam płakać. Łzy lecą mi po policzkach i
spadają na i tak już mokrą koszulkę. Nie czuję palców u nóg. Pociągam nosem i
podnoszę wzrok. Palcami wycieram oczy i patrzę na miejsce gdzie siedzi kot, ale
już go tam nie ma. Uspokajam oddech i ponownie próbuję wstać. Tym razem się
udaje, natomiast nadal czuję ból. Idę powoli chodnikiem. Muszę się kogoś spytać
o… No właśnie. O co? Przecież nie podejdę i spytam: „Hej trochę się zgubiłam,
wiesz może którędy do maszyny czasu?”.
Nagle ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie w ciemną
uliczkę. Już mam krzyknąć, ale on zakrywa mi usta i obraca w swoją stronę. Przede
mną stoi wyższy ode mnie o głowę chłopak z czarnymi włosami i szmaragdowymi
oczami. Są piękne. Patrzę w ich głąb chcąc zebrać tyle epitetów, które mogłyby
opisać te niesamowite tęczówki. Porównania i metafory jakie układam w swoim
umyśle tak mnie pochłaniają, iż prawie zapominam, że ten koleś właśnie mnie
porwał. Zaczynam się wyrywać, ale on tylko mocniej mnie ściska.
- Puszczę cię jak obiecasz, że nie będziesz
krzyczeć. – powiedział łagodnym głosem. Kiwam niepewnie głową, a on odsuwa się
ode mnie. Dopiero teraz mogę zobaczyć jak wygląda.
Jest ubrany w czarne buty, lekko przylegające do
niego spodnie tego samego koloru, biała koszula z podwiniętymi rękawami, czarną
kamizelkę i muszkę. Na niepoukładanych włosach ma kapelusz, a na nosie
spoczywają duże okulary. W drugiej ręce trzyma marynarkę. Próbuje do mnie
podejść, ale szybko się odsuwam.
- Dystans. – wycedzam przez zęby. Rozumie i stoi w
miejscu. – Kim jesteś?
-Oh, gdzie moje maniery… Mam na imię Tharsis
Griffiths, zwiadowca Agencji Fulminata. Dostałem zadanie, by ciebie odnaleźć i
bezpiecznie przenieść do naszej siedziby, Annabeth – kłania się lekko.
- Skąd znasz moje imię?
- Oh, trudno by go nie znać! – śmieje sie. Próbuję
to wszystko złożyć w całość.
- Czy… czy to ty byłeś tym facetem, który mnie tu
ściągnął?
- Bien sûr que non! To zapewne jeden z rycerzy. – wyjaśnia.
- Jesteś franzuzem? – pytam, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Jestem anglikiem, lecz z powodów finansowych razem z rodzicami
wyjechaliśmy do Francji, by po kilku latach wrócić tutaj. Chodziłem na
francuską uczelnię. – uśmiecha sie lekko. Czuję jak po plecach przebiega mi
dreszcz a nogi odmawiają posłuszeństwa. Tharsis mnie łapie i zapobiega
uderzeniu mej głowy o bruk. Zakłada swoją marynarkę na moje ramiona i bierze na
ręce. Nie mam siły, by stawiać opór. Robi mi się ciemno przed oczami, a w
uszach zaczyna gwizdać. Wykończona, mdleję w jego ramionach.
___________________________
Przykro mi, ale nie mam zamiaru pisać ciągu dalszego,
Przepraszam was jeszcze raz za brak rozdziałów.
Annabeth <3
Avengers, assemble! :3
OdpowiedzUsuńNa mocy prawa nadanego mi przez... *hmm...* siebie, nakazuję ci to dokończyć.
To jest tak zajebiste, że nawet mój najzajebistszy pod słońcem "Eragon" tego nie pobije. *-*
Tak więc, MASZ TO PISAĆ DALEJ. :3
PLOSEEE *-*
Idź spać.
Pozdrawiam, dziewczyna Jeffa :3
:3 Masz pisać dalej. Nał. Zapowiada się bardzo ciekawie :D
OdpowiedzUsuńEjj... dzięki za wspomnienie o mnie ^-^ Miło mi
To do zobaczyska :D
No, no, no.
OdpowiedzUsuńPsze pani.
A gdzie Kler? Nosz kurna.
Przecież to Kler miała tu rozpieprzyć system.
Nie kumam.
Dobra, nieważne. Przecież ja tu już wszystko znam, frajerzy.
Dziękuję za wspomnienie .3
Alayne,
bez podpisu. Co ja piernicze.
Twój kochany zjeb przybiegł! Nie ma za co. Kilometry nie istnieją, a ja bardzo lubię z wami pisać....
OdpowiedzUsuńTy sobie żartujesz? Tego ma być ciąg dalszy! To jeste genialne G.E.N.I.A.L.N.E To tak jakbyś urwała w pół historii. Jestem przybita więc dziś krótko ;/ Cierpisz na bezwenie?... weny, weny, weny × 1568853236888764321367