piątek, 12 czerwca 2015

Jakie czasy taki słoik

Ohayo!
Mam wam do powiedzenia parę rzeczy ^^
Po pierwsze:
Zrobiłam postacie yaaay.
*ejejeje! czekaj! zobaczysz je później! zostań do końca, kurdełe!*
Ekhem, no więc poszukiwanie Felixa, który jest perfekcyjnym odzwierciedleniem tego jak go sobie wyobrażałam zajęło mi trochę czasu.
Annabeth to samo.
Najlepiej jednak wyszła Emma, która od samego początku miała być Queen of Sass.
Najbardziej interesuje mnie jak wy sobie ich wszystkich wyobrażacie xD
Po drugie:
Nareszcie skończyłam poprawiać oceny więc następny rozdział pojawi się pewnie niedługo ^^
Po trzecie:
Chciałabym was wszystkich [czyli w sumie cztery osoby łał] że niedługo mam zamiar zacząć prowadzić bloga yaoi O(≧∇≦)O
Więc gdy go założę i napiszę pierwszy rozdział to na pewno was o tym poinformuję ヽ(^。^)丿
To tyle na dzisiaj!
Dziękuję wszystkim za uwagę ^^
Wasza,
Annabeth ∆
Percys wearing the glasses wrong

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział V - Coming of Age


Powoli zaczynałem się budzić. Nie otwierając oczu odetchnąłem głęboko. Ból w klatce piersiowej ustał. Rozwarłem ślepia mrugając kilka razy. Dopiero teraz zauważyłem, że leżę już w swoim własnym łóżku, a obok mnie spokojnie spała Annabeth. Odgarnąłem za ucho niebieskie pasmo włosów opadające na jej twarz. Oddychała spokojnie i umiarkowanie, a jej usta były lekko rozchylone. Mógłbym patrzeć na nią całą wieczność.
Rozkoszowałem się jej wyglądem przez dobre dwadzieścia minut, kiedy usłyszałem odgłosy rozmowy w jadalni. Podsłuchiwanie było wbrew mojej naturze, ale ciekawość wygrała. Najciszej jak potrafiłem założyłem rurki, biały t-shirt, znoszone, czarne trampki i ruszyłem wzdłuż korytarza. Gdy znalazłem się przed wejściem do kuchni, głosy nagle ucichły. "Cholera jasna" pomyślałem. Miałem nadzieję, że mnie nie zauważy, a jednak za sobą usłyszałem jego głos.
- A dokąd to? - zapytał lekko żartobliwym głosem Sam. Zakląłem w duchu i odwróciłem głowę w jego kierunku. Na mojej twarzy widniał sztuczny uśmiech.
- Wiesz, tak sobie chodzę...
- Felix, nie umiesz kłamać. - zauważył chichocząc pod nosem. Uniosłem ręce w geście obronnym.
- Nic nie słyszałem? Przysięgam. - zapewniłem go. Nie wiem czy mi uwierzył, bo nie dał po sobie tego poznać. Miał pokerową twarz co do niego bardzo nie podobne. Westchnął.
- I tak trzeba będzie to powiedzieć reszcie...
- Ale co? - spytałem czując lekki niepokój.
- Chodź. - powiedział przechodząc obok mnie.
- No idziesz czy nie? - ponaglił mnie zniecierpliwiony. Otrząsnąłem się i wyszedłem za nim na dwór. Znajdowaliśmy się w innym miejscu niż podczas walki z wielkimi niedźwiedziami. Kamper stał dalej od krawędzi, a przed nami rozciągał się nieziemski widok na Wielki Kanion. Bywałem z Klanem w wielu miejscach, ale w Arizonie byłem pierwszy raz. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak wspaniałego i pięknego jak rzeka Kolorado. Słońce i cienie chmur powodowały, że barwy ziemi ciągle się zmieniały - od czerni i brązu po mocną czerwień. Nawet z tej odległości mogłem zauważyć taras widokowy. Można by układać wiele epitetów i porównań, aby móc określić to co widziałem. Układanie przenośni tak mnie pochłonęło, że całkowicie zapomniałem o obecności Sama. Szybko wróciłem do rzeczywistości.
- Co chcesz mi powiedzieć? - przerwałem jego rozmyślania. Opuścił wzrok.
- Rozmawiałem z Chejronem...
- C-co?! Z Chejronem? Jakim cudem...? - uciszył mnie gestem ręki. Już więcej nie śmiałem mu przerwać.
- Wyjaśnił mi, że Oktawian nie jest zagrożeniem. Plotki jego dotyczące okazały się być tylko głupim oskarżeniem. Herosi nie są w to zamieszani. Musimy odesłać całą trójkę do Chejrona. Obozowi nic nie grozi... Od tego momentu ta misja zależy tylko od nas. - ostatnie słowa wymówił drżącym głosem. Trochę z nienawiści i trochę z bezradności.
- Ale przecież była przepowiednia! Możesz mi wytłumaczyć jakim cudem nagle okazała się być kłamstwem?! - krzyknąłem z nadmiaru emocji.
- Nie mam pojęcia nie wypytywałem o szczegóły! Skoro chcesz zgrywać bohatera to sam się go spytaj! - odpowiedział tym samym tonem.
- Dlaczego niby miałbym zgrywać bohatera?!
- Nie pamiętasz już wczorajszej akcji z niedźwiedziami? Annabeth o mało co zawału nie dostała, bo tobie chciało się bawić w kolesia z peleryną! Ktoś mógł jej pomóc na odległość, ale nieee. Ty musiałeś jej pokazać jaki jesteś super!
- Koleś słuchaj, masz jakiś problem?! - spytałem coraz bardziej poirytowany. Już chciał rzucić ciętą ripostą, kiedy z busa wyszła zaspana Annabeth.
- Na Bogów dlaczego tak wrzeszczycie?! - zganiła nas głośnym szeptem. - Jest szósta rano, niektórzy próbują spać! Co się stało?
- Mała sprzeczka. - wycedził przez zęby Sam i wszedł do busa. Annabeth rzuciła mi pytające spojrzenie, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Po chwili ona również wróciła spać.
Ruszyłem w stronę kanionu i usiadłem na krawędzi. Nie bałem się, że spadnę. Nie wiem czemu. Zimny wiatr uderzył mnie w twarz tak, że musiałem zamknąć oczy. Gdy je otworzyłem wszystko było takie samo oprócz faktu, że słońce już wschodziło. Westchnąłem.
Nic z tego nie rozumiem, myślałem. Sam nigdy nie zachowywał się tak agresywnie. Jestem pewien, że nie chodziło mu tylko o tą sprawę z niedźwiedziami i Chejronem. Odkąd wyjechaliśmy z Obozu zdawał się być ponury i przybity. Może po prostu nie miał na kogo nakrzyczeć i padło na mnie? Nie mam pojęcia.
- Co taki samiutki? - zapytał czyiś głos zza moich pleców. Odwróciłem gwałtownie głowę i odetchnąłem z ulgą jak zobaczyłem, że to Annabeth. Zaśmiała się ironicznie i usiadła obok mnie. Była ubrana w bordowe trampki, czarne szorty i t-shirt w tym samym kolorze. Włosy miała spięte w dwa kucyki co mogło wyglądać dziecinnie, ale nie dla mnie. Dodawały jej tylko uroku. - Słyszałeś o tej rozmowie z Chejronem? Sam nam o wszystkim powiedział. - wzdrygnąłem się. Jakim cudem zdążył im o tym opowiedzieć? Właściwie, ile ja już tu siedzę?
- Tak... Niezłe zamieszanie... - odpowiedziałem lekko nieobecnym głosem. Zmarszczyła brwi i przeleciała mnie wzrokiem.
- Co się dzisiaj stało między wami?
- Między kim?
- No tobą i Samem. Był tak wkurzony, że przy robieniu grzanek próbował włożyć słoik z majonezem do tostera mrucząc do siebie "No wchodź głupia musztardo". - powiedziała interpretując głos Sama. Zaśmiałem się, a ona wpatrywała się we mnie oczekując odpowiedzi. Wyjaśniłem jej całą sytuacją, która miała miejsce. Zagwizdała unosząc brwi.
- Grubo. - parsknęliśmy śmiechem. W momencie Annie spochmurniała i wpatrzyła się w krajobraz. Słońce, które jeszcze przed chwilą było ledwo widoczne, teraz unosiło się nad horyzontem. - Więc teraz zostaliśmy z tym sami. - chciałem ją jakoś pocieszyć, dodać otuchy, ale sam nie wiedziałem co mamy teraz wszyscy zrobić. Objąłem ją ramieniem przez co poczułem lekki dreszcz przechodzący po jej plecach. Położyła głowę na moim barku.
- Będzie dobrze.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem. - rzekłem. Westchnęła. Słońce lekko nas ogrzewało, ale wiatr nie dał za wygraną. Wiał z jeszcze większym impetem niż wcześniej.
- Chodźcie gołąbki. Herosi wyjeżdżają. - zawołała do nas Emma. "Gołąbki"?. Ja jej kurde dam gołąbki. Annabeth wstała szybciej ode mnie jednak zobaczyłem jak rumieniec oblał jej twarz. Uśmiechnąłem się sam do siebie i ruszyłem razem z Annie do Emmy. Rzeczywiście, Olivia, Tyler i Mickey wracali do domu. Obok kampera zaparkowały cztery pegazy, z czego na jednym siedziała dziewczyna z czekoladowymi włosami i zielonymi oczami.
- To jest Josephine. Córka Iris, bogini tęczy. - przedstawił ją Tyler. Nastolatka posłała wszystkim przyjazny uśmiech. - Rzadko coś mówi, ale w walce żaden z potomstwa Iris nie jest w stanie jej dorównać.
- Musimy już iść. - odezwała się Josephine. Tsa, "rzadko coś mówi". Tyler pokiwał ze zrozumieniem głową i westchnął w naszą stronę. Wszyscy zaczęli się ze sobą żegnać. Po wszystkich przytulasach i miłych słówkach, troje herosów wsiadło na swojego pegaza i odlecieli machając w naszą stronę. Teraz naprawdę zostaliśmy sami.
- No dobra... Robimy grilla? - zapytał z entuzjazmem Chris. Wszyscy spiorunowali go wzrokiem. - No co?
- Nie mamy powodu do świętowania... - wyjaśniła smutno Kate. Annabeth też nagle odzyskała humor.
- Jeju, ale wy sztywni jesteście! To może być nasza ostatnia szansa na takie coś! - zawołała stając obok Chrisa.
- Jestem za. - powiedziała Emma.
- Ja też. - przyłączyła się Kate.
- I ja. - odrzekł Sam. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Przewróciłem teatralnie oczami i zaśmiałem się.
- Och, niech wam będzie! - Annabeth przybiła z Chrisem piątkę i razem z Emmą ruszyli w stronę schowka w busie. Mieściło się w nim pierdyliard potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy.
Kiedy chciałem do niej podejść, ku mojemu zaskoczeniu Sam mnie zatrzymał.
- Chodź się przejść. - zaproponował. Na początku myślałem czy mu nie odmówić, ale byłem zbyt ciekawy. Odeszliśmy spory kawałek od kampera, dopóki Sam nie stanął.
- Słuchaj... Przepraszam za rano... Nie chciałem pojechać po Annabeth. Wiem co do niej czujesz.
- A-ale jak to?! Skąd...?
- Błagam cię każdy to widzi oprócz niej. - zaśmiał się. Czyli wszyscy wiedzą. Super.
- Nie musisz przepraszać. Też nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.
- No cóż... Najważniejsze, że jesteśmy wszyscy razem. W kupie siła. - parsknęliśmy śmiechem. - Ale serio wam kibicuję. Dbaj o nią i nie pozwól jej odejść. Drugiej takiej laski nie znajdziesz. - wzruszył ramionami i skierował się w stronę busa.
_______________________________________________
Lel tak zawiesiłam bloga, że aż wcale XD
No więc dzisiaj taki trochę nudny wpis, ale cieszę się, że cokolwiek napisałam.
A teraz troszku wiadomości.
Postanowiłam nie kontynuować pierwszej serii *odgłosy buczenia* *hejty lecom* ponieważ po prostu nie mam na nią pomysłów.
Ta seria staje się serią główną.
Zrobię nowych bohaterów.
Jeśli komuś się to nie podoba to proszę go o natychmiastowe opuszczenie tego bloga. 
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny wpis, gdyż nie jest to zależne ode mnie.
Dziękuję wszystkim za komentarze i wsparcie <3
Wasza,
Annabeth <3
 By Viria : http://viria.tumblr.com/post/61857815255/gods-i-really-wanted-to-draw-this-absolutely