sobota, 30 maja 2015

Witam witam!

Wróciłam z wycieczki.
Łał.
Planowałam coś napisać, ale w połowie opowiadania uznałam, że jest okropne dlatego wszystko usunęłam.
Czuję się strasznie przybita i bezsilna.
Muszę przepisać zeszyt od historii i uzupełnić ćwiczenia.
Muszę nauczyć się na te trzy jebane kartkówki.
Muszę poprawić oceny.
Jako jedyna pójdę do innego gimnazjum, bo nie mam tak wysokiej średniej.
Ekipa, do której należę się rozpadła.
Kłopoty sercowe.
Kłopoty psychiczne.
Jedyne czego szukam to zrozumienia.
Przykro mi, ale muszę zawiesić bloga.
Muszę pomyśleć czy będę go jeszcze prowadzić.
Podczas tej przerwy dam o sobie znać i podam dokładny termin odwieszenia bloga.
Kocham wszystkich, którzy jeszcze tutaj nie mają mnie dość.
Wasza,
Annabeth
 look for the differences between sad and depressed. the depressed are better at hiding it than the sad ones.

wtorek, 19 maja 2015

Troszku informacyjnie ^^

No więc witam wszystkich, którzy czytają tego bloga i komentują ^^
Wiem, że ostatnio nic nie dodaję, ale mam osobiste problemy takie jak szkoła, rodzina i problemy z psychiką.
Przechodzę kryzys i nie mam weny, a nawet jeśli mam to brak czasu,bo trzeba oceny poprawić.
Nie piszę jakoś ekstra, nawet nie spodziewałam się pięciu czytelników, a uwierzcie mi, że to dla mnie bardzo dużo.
Chciałabym jednak głównie podziękować ludziom, z którymi nawet nigdy się nie spotkałam, ale wiem, że mogę im powiedzieć o wszystkim.
Chodzi tu o moje kochane, niezastąpione, internetowe rodzeństwo.
Chodzi tu o Julciaka, Łukasza, Kasika, Maniusia, Olusia i Anecika.
Dziękuję wam za wszystkie szczere rozmowy i podnoszenie na duchu <3
Mimo, że dzieli nas od siebie tyle kilometrów to zawsze tam jesteście.
Chciałabym podziękować Alayne za to, że pociesza na swój sposób.
Chciałabym podziękować Pati za to, że mimo tego, iż rzadko do siebie piszemy to zawsze to wszystko komentujesz, motywujesz i pomagasz.
No i oczywiście chciałabym podziękować Alicji głównie za motywację i wspólne rozmowy o Avengersach.
Chciałabym również podziękować tym, którzy czytają tego bloga, ale nie dają o sobie znać.
Co noc nie mogę spać, bo myślę o tym "co by było gdyby..."
Zostałam zgłoszona do konkursu "Kacze Pióro"
Na początku pomyślałam "No fajnie napisze to opowiadanie" ale potem się wszystko powaliło.
Wyślę wam to opowiadanie, ponieważ nie mam zamiaru go kontynuować
Jadę na wycieczkę 8-dniową z klasą dlatego nie będzie mnie od tego piątku do następnej soboty.
Życzę miłego czytania,
Wasza,
Annabeth <3
_______________________________



Oczywiście, są ludzie, którzy się spieszą i nie patrzą na to czy ktoś idzie po chodniku akurat kiedy przejeżdżają przez głęboką kałużę, ale niektórzy są po prostu wredni.
Facet jadący w aucie śmieje mi się w twarz po tym jak przemoczył mi całe spodnie i trampki. Stoję jeszcze oszołomiona i patrzę jak samochód odjeżdża. Momentalnie przechodzą mnie dreszcze. Robi się zimno, a do tego zaczyna padał deszcz.
 - Widzę, że pogoda w Londynie jak zwykle dopisuje… - mówię cicho do siebie. Ludzie uciekają do domów zakrywając głowę czym tylko mieli; torebkami, teczkami czy żakietami. Ja natomiast idę normalnie. Przyzwyczaiłam się do ulew, które od początku jesieni, pojawiały się dość często. Problem mokrych spodni znika tak szybko, jak się wcześniej pojawił, zważając na to, że teraz mam wszystko mokre. Rozglądam się na około. Nie ma nikogo oprócz mnie. Zmierzam w kierunku Baker Street, gdyż to właśnie tam mieszkam. Nikt z mojego liceum tam nawet nie przyjeżdża a co dopiero zamieszkuje. Widzicie, nie jestem zbyt kontaktową osobą. Z nikim się nie przyjaźnię, bo moja inność odpycha ludzi. Nawet moi rodzice nie są mną zadowoleni. Ciągle powtarzają, że powinnam być jak normalna nastolatka. Taniec i pisanie opowiadań to jedyne zajęcia, które pozwalają mi odciągnąć się od rzeczywistości.
Stoję przed pasami. Mimo tego, że nic nie jedzie wciskam żółty guzik i czekam, aż na drugiej stronie światło z czerwonego przeskoczy na zielone. Krople deszczu bębnią w dachy budynków, ulice, balkony i moją kurtkę. Z włosów kapie mi woda, a w trampkach mi chlupoce. Wzdycham i przenoszę ciężar ciała na prawą nogę.
Nagle za mną słyszę kroki. Powoli odwracam głowę i widzę mężczyznę całego ubranego na czarno – długi płaszcz do łydek, buty na niewysokim obcasie i kapelusz, którego nisko pochylone rondo zakrywa całą twarz. Ponownie przebiega mnie dreszcz, ale tym razem nie z zimna. W tym człowieku jest coś przerażającego. Coś w głowie każe mi uciekać, natomiast ja stoję jak wryta obserwując jego każdy ruch. W końcu skręca w jakąś uliczkę. Oddycham z ulgą i zauważam, że jest zielone światło. Ruszam przed siebie.
- Spokojnie, Annabeth, to tylko twoja wyobraźnia. – wmawiam sobie cały czas. Jednak nadal, niewiadomo czemu, odczuwam niepokój. Serce podchodzi mi do gardła, a nogi są jak z waty. Przystaję na chwilę by móc się uspokoić. Biorę trzy głębokie oddechy i wracam na trasę.
Gdy mam zakręcić w Baker Street, ktoś zakrywa mi usta i ciągnie do tyłu. Próbuję krzyczeć, wyrywać się, kopać, ale to nic nie daje. On jest zbyt silny. Bierze moją lewą rękę i wstrzykuje mi fioletową substancje w żyłę. Czuję jak powieki zaczynają mi ciążyć. Zaczynam osuwać się na ziemię i po chwili tracę przytomność.

                                                                            *

Powoli się budzę. Przez chwilę nie czuję niczego, a potem wszystko naraz. Okropne zimno, strach i bezradność. Ostrożnie otwieram jedno oko, a następnie drugie i nie mogę uwierzyć w to co widzę.
Znajduję się w dziewiętnastowiecznym Londynie. Deszcz pada tak samo gęsto jak w teraźniejszych czasach. Leżę na środku chodnika omijana przez wyższe sfery. Damy uciekają przed ulewą uderzając obcasami o marmurową posadzkę. Patrzą na mnie z obrzydzeniem i pogardą, jakbym była brudnym psem, który przed chwilą wytrzepał się na dywanie. Próbuję wstać jednak uniemożliwia mi to ból w żebrach i głowie. Upadam z pluskiem. Dopiero teraz zauważyłam, że mam na sobie to samo ubranie co wcześniej. Drżę z zimna, a z moich ust podczas oddechu wydobywa się kłębek pary. Resztkami sił podczołguję się pod mur i opieram o niego plecy. Włosy kleją mi się do twarzy. Obejmuję nogi rękami mimo, iż wiem, że to nic nie da. Pochylam głowę do tyłu i rozglądam się wokoło.
Światło w oknach nadaje kamienicom ciepły wygląd mimo, że na zewnątrz pada. Myślę o rodzinach, które prowadzą w tej chwili normalne życie. Kobiety odpowiadające za porządek w domu i dobry obiad, oraz mężczyźni – głowy rodzin, zapracowani, nie mający czasu dla swoich żon. Pamiętam jak uczyliśmy się o tych czasach na lekcji historii. Koniec dziewiętnastego wieku. Wynalezienie żarówki przez Thomasa Edisona.  Pierwszy telefon. Rower i wiele innych. Znany jako wiek pary i elektryczności.
Lampy na ulicy zapalają się oświetlając chodnik i ulicę, po której co jakiś czas przejeżdża stary Fiat lub Renault. Próbuję przypomnieć sobie cokolwiek, ale za każdym razem widzę tylko pustkę, jakby ktoś wyrwał kawałek moich wspomnień. Niestety, kiedy coś zaczyna powracać moją głowę przeszywa okropny ból. Sykam i masuję skronie zamykając oczy. Ból ustępuje. Otwieram oczy i widzę siedzącego przede mną czarnego jak smoła kota. Mimo deszczu, kociak ma suchą sierść, jakby krople go omijały. Wpatruje sie we mnie z zaciekawieniem. Nie, on wręcz przeszywa mnie wzrokiem. Zagląda w moją duszę. Jest w nim coś niezwykłego, ale nie potrafię określić tego zrozumieć.
- Świat to nie miejsce dla nas, co? – pytam półgłosem i uśmiecham się kącikiem ust. Kot miauczy cicho i liże przednią łapkę. Kładę czoło na kolanach i zaczynam płakać. Łzy lecą mi po policzkach i spadają na i tak już mokrą koszulkę. Nie czuję palców u nóg. Pociągam nosem i podnoszę wzrok. Palcami wycieram oczy i patrzę na miejsce gdzie siedzi kot, ale już go tam nie ma. Uspokajam oddech i ponownie próbuję wstać. Tym razem się udaje, natomiast nadal czuję ból. Idę powoli chodnikiem. Muszę się kogoś spytać o… No właśnie. O co? Przecież nie podejdę i spytam: „Hej trochę się zgubiłam, wiesz może którędy do maszyny czasu?”.
Nagle ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie w ciemną uliczkę. Już mam krzyknąć, ale on zakrywa mi usta i obraca w swoją stronę. Przede mną stoi wyższy ode mnie o głowę chłopak z czarnymi włosami i szmaragdowymi oczami. Są piękne. Patrzę w ich głąb chcąc zebrać tyle epitetów, które mogłyby opisać te niesamowite tęczówki. Porównania i metafory jakie układam w swoim umyśle tak mnie pochłaniają, iż prawie zapominam, że ten koleś właśnie mnie porwał. Zaczynam się wyrywać, ale on tylko mocniej mnie ściska.
- Puszczę cię jak obiecasz, że nie będziesz krzyczeć. – powiedział łagodnym głosem. Kiwam niepewnie głową, a on odsuwa się ode mnie. Dopiero teraz mogę zobaczyć jak wygląda.
Jest ubrany w czarne buty, lekko przylegające do niego spodnie tego samego koloru, biała koszula z podwiniętymi rękawami, czarną kamizelkę i muszkę. Na niepoukładanych włosach ma kapelusz, a na nosie spoczywają duże okulary. W drugiej ręce trzyma marynarkę. Próbuje do mnie podejść, ale szybko się odsuwam.
- Dystans. – wycedzam przez zęby. Rozumie i stoi w miejscu. – Kim jesteś?
-Oh, gdzie moje maniery… Mam na imię Tharsis Griffiths, zwiadowca Agencji Fulminata. Dostałem zadanie, by ciebie odnaleźć i bezpiecznie przenieść do naszej siedziby, Annabeth – kłania się lekko.
- Skąd znasz moje imię?
- Oh, trudno by go nie znać! – śmieje sie. Próbuję to wszystko złożyć w całość.
- Czy… czy to ty byłeś tym facetem, który mnie tu ściągnął?
 - Bien sûr que non! To zapewne jeden z rycerzy. – wyjaśnia.
- Jesteś franzuzem? – pytam, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Jestem anglikiem, lecz z powodów finansowych razem z rodzicami wyjechaliśmy do Francji, by po kilku latach wrócić tutaj. Chodziłem na francuską uczelnię. – uśmiecha sie lekko. Czuję jak po plecach przebiega mi dreszcz a nogi odmawiają posłuszeństwa. Tharsis mnie łapie i zapobiega uderzeniu mej głowy o bruk. Zakłada swoją marynarkę na moje ramiona i bierze na ręce. Nie mam siły, by stawiać opór. Robi mi się ciemno przed oczami, a w uszach zaczyna gwizdać. Wykończona, mdleję w jego ramionach.

___________________________
Przykro mi, ale nie mam zamiaru pisać ciągu dalszego,
Przepraszam was jeszcze raz za brak rozdziałów.
Annabeth <3
it’s a bad day, not a bad life

piątek, 1 maja 2015

Rozdział IV - Bring colour to my Skies



Obudziłam się w tej samej pozie, w której zasnęłam.  Mimo, że nie miałam na sobie kołdry coś mnie ogrzewało. Otworzyłam powoli oczy i poczekałam aż przyzwyczają się do panującej jasności. Zerknęłam  na swoje plecy. Przykrywała je dobrze mi znana, czarna bluza zasuwana należąca do Felixa. Wykrzywiłam usta w coś co miało przypominać uśmiech. Już chciałam wstać, ale poczułam coś jeszcze. Ręka Felixa obejmowała mnie w pasie i przyciągała do niego. Prawie nie parsknęłam śmiechem. Przewróciłam się na drugi bok, tak abym mogła leżeć z nim twarzą w twarz. Spojrzałam na zegarek. Piąta nad ranem. Leżałam więc patrząc na śpiącą twarz Felixa i nie wiedząc co robić. I wtedy poczułam to co każdy, gdy poprzedniego wieczoru nie poszedł do toalety. Westchnęłam i najdelikatniej jak mogłam, ściągnęłam dłoń chłopaka.  Nie mówię, że leżenie obok niego mi przeszkadzało  - wręcz przeciwnie. Uwielbiałam, kiedy był blisko mnie, ale cóż. Pęcherz wzywał.
Pomyślałam, że skoro już idę do łazienki to od razu się ogarnę i coś zjem. Bezszelestnie wzięłam potrzebne ubrania i czmychnęłam na koniec busa. Na szczęście nikogo nie obudziłam. Zamknęłam drzwi , rozebrałam, się i weszłam pod ciepłą wodę. Stałam pod prysznicem około pięciu minut, a potem zakręciłam kurek i weszłam na dywanik wycierając ciało ręcznikiem i ubierając przygotowaną odzież. Rozczesałam włosy i nałożyłam makijaż. Wyszłam do kuchni i o mało co nie dostałam zawału.
- Co ty tu robisz o tej godzinie?! – spytałam głośnym szeptem i zasunęłam drzwi tak, aby nie obudzić innych. Chris wzruszył ramionami i odpowiedział z ustami pełnymi jajecznicy:
- Jem. – przełknął i wskazał na mnie widelcem. – Mógłbym cię spytać o to samo.
- Po prostu się obudziłam. – wyjaśniłam i usiadłam przy swoim talerzu. Po chwili pojawiła się na nim sałatka z serem feta i kromki z serem. Szklankę napełnia kawa. Wzięłam łyk i poczułam jakbym dopiero teraz naprawdę wstała. Zabrałam się za posiłek.
- Felixa? – zapytał Chris. Przez chwilę nie wiedziałam o co mu chodziło, ale potem uświadomiłam sobie, że włożyłam jego bluzę. Kiwnęłam głową i poczułam jak rumieńce wpływają  na moją twarz. Opuściłam głowę i dokończyłam sałatkę, oraz kawę.
- Co wy w ogóle jeszcze wczoraj robiliście? – dopytywał Chris. W jego głosie poczułam odrobinę sarkazmu, ale mimo tego odpowiedziałam:
- Oglądaliśmy The Hangover po raz… Setny? Nie wiem, oglądamy to każdego wolnego wieczoru. – powiedziałam. Chris oparł się tyłem o blat i patrzył na mnie spod swojego kubka z napisem „I’m fabulous, bitch”. Kocham ten kubek.
Po chwili bus gwałtownie kiwnął się w prawo tak, jakby uderzyło w niego ogromne wahadło.  Spadłam z krzesła i przez chwilę byłam oszołomiona. Bus przekrzywił się znowu tym razem w drugi bok. Po wielu próbach udało mi się wstać. Pobiegłam za Chrisem na zewnątrz, w pośpiechu biorąc łuk i kołczan. Wszyscy są już na dworze obróceni w naszą stronę. Każdy był ubrany w piżamę, przez co musieliśmy wyglądać jak grupa nastolatków z piżama party z bronią w ręce. Stanęłam obok Felixa i zobaczyła przyczynę mojego niespokojnego śniadania.
Przed nami stał dwudziesto metrowy niedźwiedź ryczący na nas i wymachujący ostrymi jak brzytwa pazurami. Najwidoczniej nie chodziło mu o busa tylko o nas. Zanim zdążyłam obmyśleć jakiś plan, u jego boku pojawiły się trzy inne niedźwiedzie. Przez moment stałam z otwartymi ustami, ponieważ nigdy nie widziałam takiego rodzaju potworów. O ile to w ogóle był potwór. Szybko się otrząsnęłam i założyłam strzałę na cięciwę, celując w pysk niedźwiedzia. Wystrzeliłam i pierwszy padł nie zamieniając się w pył. Czyli to po prostu wkurzone zwierzęta. Bardzo wkurzone. Trzeci niedźwiedź zrobił wgniecenie z tyłu campera. Sam zagotował się ze złości.
- Nikt… nie będzie… niszczyć… mojego… SAMOCHODU!!! – krzyknął i rzucił się na nie z mieczem, którego nazwał Bob. To samo uczyniła reszta. Jako, że ja i Olivia miałyśmy łuki, atakowałyśmy z dystansu, co mi osobiście bardzo pasowało. Nienawidziłam walki mieczem.
Wszyscy zacięcie uśmiercali niedźwiedzie, ale ich pojawiało się tylko więcej i więcej. Podczas celowania w łeb zwierzęcia, Mikey krzyknął:
- Annie, uważaj! – rzucił sztyletem za mnie. Odskoczyłam na bok, a w miejsce, na którym poprzednio stałam spadła dwustu kilowa bestia. Chciałam mu podziękować, ale nie było na to czasu. Poczułam jak zaczyna mi brakować strzał. Staliśmy z Samem oparci plecami. Ja założyłam ostatnią strzałę, a on zziajany uniósł swój miecz. Po czole spływał mu pot, a wargę miał rozciętą.
- Jest ich zbyt wiele nie uda nam się ich pokonać. Musimy uciekać. – zaproponował i uciął głowę atakującemu niedźwiedziowi.  Prychnęłam i zużyłam ostatnią strzałę. Nie miałam przy sobie, żadnego sztyletu. Poczułam się strasznie bezradna.
- No dobra, ale jak chcesz to zrobić? Przecież one zasłaniają busa! – zapytałam widząc kątem oka, że wszyscy już opadają z sił.
- Działam na żywioł. Bez ryzyka nie ma zabawy, kochana. – szepnął mi do ucha i prześlizgnął się pomiędzy nogami największego zwierzęcia. Wbił mu miecz w plecy i to samo uczynił z tym, który zagrodził mu drogę. Wpadł z impetem do busa, a ja mimo naszej beznadziejnej sytuacji się uśmiechnęłam. Usłyszałam za sobą potężne kroki i spanikowałam. Obróciłam się i zobaczyłam kolejnego. Jedyne co posiadałam to spryt. Rozejrzałam się i uświadomiłam sobie, że wszyscy już zbierają się wokół busa, a ja jestem najdalej. Otaczało mnie chyba z dwa… trzy.. cztery.
I wtedy zobaczyłam, jak Felix odbijając się od skały ląduje na karku bestii. Olivia pozostałe ściągnęła z łuku, a Mikey zabił następnego rzucając kolejnym sztyletem. Felix przyduszał niedźwiedzia grubym patykiem, ale zwierzę go zrzuciło. Wylądował plecami na kamieniach i nie poruszył się. Podbiegłam do niego i sprawdziłam puls.  Nie było. Zdusiłam szloch.
 Chris zabił ostatniego, ale z oddali już było słychać inne ryki. Sam pomógł Tylerowi wczołgać Felixa do busa, i kiedy każdy znalazł się w środku, Sam wskoczył za kółko i odpalił. Ruszyliśmy gazem przed siebie.
- Dajcie go tutaj! – krzyknęła Emma wskazując na stół w kuchni. Tyler i Mikey wykonali polecenie. Włożyła rękawiczki. Wokół niej automatycznie pojawiło się stanowisko jak do operacji. Krzyczałam jego imię i próbowałam się do niego przedrzeć, ale Tyler mnie powstrzymał. Wtuliłam się w niego i łkałam. „Przecież Felix nie miał pulsu” – pomyślałam. Odsunęłam się od Tylera i wyrównałam oddech. Usiadłam na moim łóżku i poczułam jak po policzkach spływa mi wodospad łez. Ściągnęłam okulary i zakryłam oczy rękami.
To wszystko moja wina. Przecież gdybym pobiegła do busa wcześniej, nic by się nie stało. Tak, jesteśmy nieśmiertelni, ale możemy zginąć podczas walki. Miałam ochotę wrzeszczeć, położyć się na ziemi i bić w nią pięściami. Układamy miliony scenariuszy, a życie i tak nie toczy się według żadnego z nich. Dlaczego to nie stało się mi? Dlaczego Felix musiał zgrywać bohatera mimo, iż wiedział, że nie poradzi sobie w walce ręcznej z takim niedźwiedziem? No i dlaczego w ogóle te bestie nas zaatakowały? Może wkroczyliśmy na ich terytorium? Nie wiem. Tyle pytań, na które brak odpowiedzi.
Gapiłam się w okno co chwila słysząc krzyki Emmy. Ja nie miałam już nadziei. Nie wierzę w cudy, ani szczęście. Takie rzeczy są dla głupich. I wtedy przypomniałam sobie wszystko. Oczy Felixa, jego śmiech i żarty. Jego humory i upadki. To jak razem leżeliśmy na plaży i to jak na urodziny dostałam do niego wianek ze sztucznych kwiatów. Niby skromne, ale dla mnie nie było lepszego prezentu. Do tego czasu nosiłam go na dnie w plecaku z przyczepioną kartką z życzeniami i namalowanym sercem. Samotna łza osunęła się na mój podbródek, zawisła i spadła na bluzę Felixa, którą nosiłam przez ten cały czas. Później kolejna, i następna. W końcu było ich zbyt wiele.
Nagle krzyki Emmy ucichły. Ktoś odsunął drzwi, a ja wytarłam twarz rękawami i założyłam okulary. Podszedł do mnie rozpromieniony Chris i pokiwał głową. Odetchnęłam z ulgą i z uśmiechem na twarzy pobiegłam w stronę sali operacyjnej, która jeszcze rano była kuchnią. Wpadłam tam z impetem patrząc na niego. Odwzajemnił mój uśmiech. Przytuliłam się do niego i znów się popłakałam, ale tym razem nie z rozpaczy. Rozkoszowałam się każdą sekundą naszego uścisku.
- Dajmy im chwilę. – rzekła szeptem Olivia i wyszła. Po chwili w pomieszczeniu nie został już nikt, a drzwi były zamknięte. Odsunęłam się od niego. Patrzyliśmy na siebie nawzajem, po czym szybko ściągnęłam jego bluzę i wyciągnęłam w jego stronę.
- Zapomniałabym. – mruknęłam. Zaśmiał się.
- Zatrzymaj ją.
- Ale…
- Musisz. – nalegał. Westchnęłam i włożyłam ją ponownie. Przetarł palcami moje łzy.  – Nie do twarzy ci z rozpaczą. – chwyciłam jego rękę.  Spróbował wstać, ale głośno jęknął i opadł na łóżko ponownie. Przycisnęłam swoją dłoń do jego zabandażowanej piersi i popatrzyłam na niego ostrym wzrokiem.
- Nie udzielam pozwolenia. – powiedziałam stanowczo. Leżał ze zdziwioną miną po czym się uśmiechnął.
- Tak jest pani doktor.
- Przynieść ci coś? – zapytałam. Pomyślał przez chwilę, a potem odrzekł:
- Jakbyś mogła mi przynieść laptop, słońce moje. – wymówił to tak przesłodzonym głosem, że parsknęłam śmiechem.
- Dopiero co miałeś operacje i już chcesz oglądać The Hangover? – wyszczerzył zęby. Przewróciłam oczami i wyszłam. Znalezienie srebrnego laptopa nie było trudne zwłaszcza, że Felix zawsze trzymał go w jednym miejscu. Chwyciłam go, oraz kabel i wróciłam do pomieszczenia. W progu uśmiechnęłam się na widok chłopaka, który smacznie spał. Odłożyłam wszystko na stolik i wyjrzałam przez okno.  Po słońcu już nie było śladu. Uznałam, że i ja się prześpię. Usiadłam na krześle obok Felixa i położyłam głowę na przedramionach opartych na łóżku, aby mi było wygodniej. Podczas zasypiania uświadomiłam sobie, że to może być dopiero początek naszej wyprawy. To tylko cisza przed burzą. 
                                            __________________________

Ohayo!
Witam was bardzo serdecznie w kolejnej części tego fspaniałego łan szota ;D
Uznałam, że ten One-Shot będzie traktowany jako taka poboczna historyjka, która będzie pisana równolegle z rozdziałami.
Jaram się na czwartą część Orange i The Avengers: Age of Ultron, becaouse i'm fangirling.
No i zaczęłam oglądać Breaking Bad do czego namówiła mnie moja przyjaciółka xD
Dziękuję wszystkim komentującym i dedykuję ten rozdział mojej wspaniałej małej rodzince, dzięki której spięłam dupę i napisałam tego One-Shota :3
Kocham was i pozdrawiam,
Wasza,
Annabeth <3
Peter Pan <3 he is the only ginger man i want to marry