Powoli
zaczynałem się budzić. Nie otwierając oczu odetchnąłem głęboko. Ból w klatce
piersiowej ustał. Rozwarłem ślepia mrugając kilka razy. Dopiero teraz
zauważyłem, że leżę już w swoim własnym łóżku, a obok mnie spokojnie spała
Annabeth. Odgarnąłem za ucho niebieskie pasmo włosów opadające na jej twarz.
Oddychała spokojnie i umiarkowanie, a jej usta były lekko rozchylone. Mógłbym
patrzeć na nią całą wieczność.
Rozkoszowałem
się jej wyglądem przez dobre dwadzieścia minut, kiedy usłyszałem odgłosy
rozmowy w jadalni. Podsłuchiwanie było wbrew mojej naturze, ale ciekawość
wygrała. Najciszej jak potrafiłem założyłem rurki, biały t-shirt, znoszone,
czarne trampki i ruszyłem wzdłuż korytarza. Gdy znalazłem się przed wejściem do
kuchni, głosy nagle ucichły. "Cholera jasna" pomyślałem. Miałem
nadzieję, że mnie nie zauważy, a jednak za sobą usłyszałem jego głos.
- A dokąd to? -
zapytał lekko żartobliwym głosem Sam. Zakląłem w duchu i odwróciłem głowę w
jego kierunku. Na mojej twarzy widniał sztuczny uśmiech.
- Wiesz, tak
sobie chodzę...
- Felix, nie
umiesz kłamać. - zauważył chichocząc pod nosem. Uniosłem ręce w geście
obronnym.
- Nic nie
słyszałem? Przysięgam. - zapewniłem go. Nie wiem czy mi uwierzył, bo nie dał po
sobie tego poznać. Miał pokerową twarz co do niego bardzo nie podobne.
Westchnął.
- I tak trzeba
będzie to powiedzieć reszcie...
- Ale co? -
spytałem czując lekki niepokój.
- Chodź. -
powiedział przechodząc obok mnie.
- No idziesz
czy nie? - ponaglił mnie zniecierpliwiony. Otrząsnąłem się i wyszedłem za nim
na dwór. Znajdowaliśmy się w innym miejscu niż podczas walki z wielkimi
niedźwiedziami. Kamper stał dalej od krawędzi, a przed nami rozciągał się
nieziemski widok na Wielki Kanion. Bywałem z Klanem w wielu miejscach, ale w
Arizonie byłem pierwszy raz. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak wspaniałego
i pięknego jak rzeka Kolorado. Słońce i cienie chmur powodowały, że barwy ziemi ciągle się
zmieniały - od czerni i brązu po mocną czerwień. Nawet z tej odległości mogłem
zauważyć taras widokowy. Można by układać wiele epitetów i porównań, aby móc
określić to co widziałem. Układanie przenośni tak mnie pochłonęło, że
całkowicie zapomniałem o obecności Sama. Szybko wróciłem do rzeczywistości.
- Co chcesz mi
powiedzieć? - przerwałem jego rozmyślania. Opuścił wzrok.
- Rozmawiałem z
Chejronem...
- C-co?! Z
Chejronem? Jakim cudem...? - uciszył mnie gestem ręki. Już więcej nie śmiałem
mu przerwać.
- Wyjaśnił mi,
że Oktawian nie jest zagrożeniem. Plotki jego dotyczące okazały się być tylko
głupim oskarżeniem. Herosi nie są w to zamieszani. Musimy odesłać całą trójkę
do Chejrona. Obozowi nic nie grozi... Od tego momentu ta misja zależy tylko od
nas. - ostatnie słowa wymówił drżącym głosem. Trochę z nienawiści i trochę z
bezradności.
- Ale przecież
była przepowiednia! Możesz mi wytłumaczyć jakim cudem nagle okazała się być
kłamstwem?! - krzyknąłem z nadmiaru emocji.
- Nie mam
pojęcia nie wypytywałem o szczegóły! Skoro chcesz zgrywać bohatera to sam się
go spytaj! - odpowiedział tym samym tonem.
- Dlaczego niby
miałbym zgrywać bohatera?!
- Nie pamiętasz
już wczorajszej akcji z niedźwiedziami? Annabeth o mało co zawału nie dostała,
bo tobie chciało się bawić w kolesia z peleryną! Ktoś mógł jej pomóc na
odległość, ale nieee. Ty musiałeś jej pokazać jaki jesteś super!
- Koleś
słuchaj, masz jakiś problem?! - spytałem coraz bardziej poirytowany. Już chciał
rzucić ciętą ripostą, kiedy z busa wyszła zaspana Annabeth.
- Na Bogów
dlaczego tak wrzeszczycie?! - zganiła nas głośnym szeptem. - Jest szósta rano,
niektórzy próbują spać! Co się stało?
- Mała
sprzeczka. - wycedził przez zęby Sam i wszedł do busa. Annabeth rzuciła mi
pytające spojrzenie, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Po chwili ona również
wróciła spać.
Ruszyłem w
stronę kanionu i usiadłem na krawędzi. Nie bałem się, że spadnę. Nie wiem
czemu. Zimny wiatr uderzył mnie w twarz tak, że musiałem zamknąć oczy. Gdy je
otworzyłem wszystko było takie samo oprócz faktu, że słońce już wschodziło.
Westchnąłem.
Nic z tego nie
rozumiem, myślałem. Sam nigdy nie zachowywał się tak agresywnie. Jestem pewien,
że nie chodziło mu tylko o tą sprawę z niedźwiedziami i Chejronem. Odkąd
wyjechaliśmy z Obozu zdawał się być ponury i przybity. Może po prostu nie miał
na kogo nakrzyczeć i padło na mnie? Nie mam pojęcia.
- Co taki
samiutki? - zapytał czyiś głos zza moich pleców. Odwróciłem gwałtownie głowę i
odetchnąłem z ulgą jak zobaczyłem, że to Annabeth. Zaśmiała się ironicznie i
usiadła obok mnie. Była ubrana w bordowe trampki, czarne szorty i t-shirt w tym
samym kolorze. Włosy miała spięte w dwa kucyki co mogło wyglądać dziecinnie,
ale nie dla mnie. Dodawały jej tylko uroku. - Słyszałeś o tej rozmowie z
Chejronem? Sam nam o wszystkim powiedział. - wzdrygnąłem się. Jakim cudem
zdążył im o tym opowiedzieć? Właściwie, ile ja już tu siedzę?
- Tak... Niezłe
zamieszanie... - odpowiedziałem lekko nieobecnym głosem. Zmarszczyła brwi i
przeleciała mnie wzrokiem.
- Co się
dzisiaj stało między wami?
- Między kim?
- No tobą i
Samem. Był tak wkurzony, że przy robieniu grzanek próbował włożyć słoik z
majonezem do tostera mrucząc do siebie "No wchodź głupia musztardo".
- powiedziała interpretując głos Sama. Zaśmiałem się, a ona wpatrywała się we
mnie oczekując odpowiedzi. Wyjaśniłem jej całą sytuacją, która miała miejsce.
Zagwizdała unosząc brwi.
- Grubo. -
parsknęliśmy śmiechem. W momencie Annie spochmurniała i wpatrzyła się w
krajobraz. Słońce, które jeszcze przed chwilą było ledwo widoczne, teraz unosiło
się nad horyzontem. - Więc teraz zostaliśmy z tym sami. - chciałem ją jakoś
pocieszyć, dodać otuchy, ale sam nie wiedziałem co mamy teraz wszyscy zrobić.
Objąłem ją ramieniem przez co poczułem lekki dreszcz przechodzący po jej
plecach. Położyła głowę na moim barku.
- Będzie
dobrze.
- Skąd wiesz?
- Po prostu
wiem. - rzekłem. Westchnęła. Słońce lekko nas ogrzewało, ale wiatr nie dał za
wygraną. Wiał z jeszcze większym impetem niż wcześniej.
- Chodźcie
gołąbki. Herosi wyjeżdżają. - zawołała do nas Emma. "Gołąbki"?. Ja
jej kurde dam gołąbki. Annabeth wstała szybciej ode mnie jednak zobaczyłem jak
rumieniec oblał jej twarz. Uśmiechnąłem się sam do siebie i ruszyłem razem z
Annie do Emmy. Rzeczywiście, Olivia, Tyler i Mickey wracali do domu. Obok
kampera zaparkowały cztery pegazy, z czego na jednym siedziała dziewczyna z
czekoladowymi włosami i zielonymi oczami.
- To jest
Josephine. Córka Iris, bogini tęczy. - przedstawił ją Tyler. Nastolatka posłała
wszystkim przyjazny uśmiech. - Rzadko coś mówi, ale w walce żaden z potomstwa
Iris nie jest w stanie jej dorównać.
- Musimy już
iść. - odezwała się Josephine. Tsa, "rzadko coś mówi". Tyler pokiwał
ze zrozumieniem głową i westchnął w naszą stronę. Wszyscy zaczęli się ze sobą
żegnać. Po wszystkich przytulasach i miłych słówkach, troje herosów wsiadło na
swojego pegaza i odlecieli machając w naszą stronę. Teraz naprawdę zostaliśmy
sami.
- No dobra...
Robimy grilla? - zapytał z entuzjazmem Chris. Wszyscy spiorunowali go wzrokiem.
- No co?
- Nie mamy
powodu do świętowania... - wyjaśniła smutno Kate. Annabeth też nagle odzyskała
humor.
- Jeju, ale wy
sztywni jesteście! To może być nasza ostatnia szansa na takie coś! - zawołała
stając obok Chrisa.
- Jestem za. -
powiedziała Emma.
- Ja też. -
przyłączyła się Kate.
- I ja. -
odrzekł Sam. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Przewróciłem teatralnie
oczami i zaśmiałem się.
- Och, niech
wam będzie! - Annabeth przybiła z Chrisem piątkę i razem z Emmą ruszyli w
stronę schowka w busie. Mieściło się w nim pierdyliard potrzebnych i
niepotrzebnych rzeczy.
Kiedy chciałem
do niej podejść, ku mojemu zaskoczeniu Sam mnie zatrzymał.
- Chodź się
przejść. - zaproponował. Na początku myślałem czy mu nie odmówić, ale byłem
zbyt ciekawy. Odeszliśmy spory kawałek od kampera, dopóki Sam nie stanął.
- Słuchaj...
Przepraszam za rano... Nie chciałem pojechać po Annabeth. Wiem co do niej
czujesz.
- A-ale jak
to?! Skąd...?
- Błagam cię
każdy to widzi oprócz niej. - zaśmiał się. Czyli wszyscy wiedzą. Super.
- Nie musisz
przepraszać. Też nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.
- No cóż...
Najważniejsze, że jesteśmy wszyscy razem. W kupie siła. - parsknęliśmy
śmiechem. - Ale serio wam kibicuję. Dbaj o nią i nie pozwól jej odejść. Drugiej
takiej laski nie znajdziesz. - wzruszył ramionami i skierował się w stronę
busa.
_______________________________________________
Lel tak zawiesiłam bloga, że aż wcale XD
No więc dzisiaj taki trochę nudny wpis, ale cieszę się, że cokolwiek napisałam.
A teraz troszku wiadomości.
Postanowiłam nie kontynuować pierwszej serii *odgłosy buczenia* *hejty lecom* ponieważ po prostu nie mam na nią pomysłów.
Ta seria staje się serią główną.
Zrobię nowych bohaterów.
Jeśli komuś się to nie podoba to proszę go o natychmiastowe opuszczenie tego bloga.
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny wpis, gdyż nie jest to zależne ode mnie.
Dziękuję wszystkim za komentarze i wsparcie <3
Wasza,
Annabeth <3